Marika:
Obudziłam się w białej sali. Szpital. Nie pamiętałam co zdarzyło się, z jakich powodów tu jestem.
Na łóżku obok leżał chłopak z dredami. Tom.
Do sali weszła sympatyczna dziewczyna.. skąd ja ją kojarzyłaam? Długie blond włosy, nieskazitelna cera, hollywoodzki uśmiech, drobna postawa. Przyjrzałam się jej dokładnie.
- Marika!- podbiegła do mojego łóżka- Tak wiele tu przeszłaś. Pamiętasz mnie w ogóle? - zapytała, a ja przymrużyłam oczy, próbując wygrzebać z mojej pamięci jej imie. Nie. Kojarzyłam ją, ale....
-To ja! Rose!- Tak! Rose! Moja przyjaciółka. Znaczy... przyjaźniłyśmy się, zanim z Michaelem uciekliśmy do Niemiec. Co ona tutaj robi? jak mnie znalazła?
-O Boże... Rose! - przytuliłam dziewczynę mocno, bardzo szczęśliwa. Tom obudzony wrzaskami, kręcił głową po łóżku, z zamkniętymi oczami. Blondyna przyjrzała mu się uważnie, patrząc na mnie pytająco. Cóż, nie znała zapewne Tokio Hotel, albo dlatego, że dread wyglądał teraz jak półdupy zza krzaka, bez opasek i czapek z rozpuzczonymi dredami go nie poznała.
-To kolega. Tom Kaulitz. Kojarzysz? Gitarzysta..- zaczęłam, ale przerwała mi.
-Oczywiście, że wiem kto to. Tylko dziwie się, co robisz tu razem z nim. Boże, Marika musisz mi opowiedzieć cu tu się działo!- powiedziała z wielkim uśmeichem.
-A ty musisz mi wytłumaczyć skąd żeś się urwała.
Gdy lekarz stwierdził, że ze mną wszystko już okej dał mi wypis. Tom wprawdzie nie był w najlepszym stanie, jednak już mu nic nie groziło, więc lekarz po namowach również pozwolił mu opuścić szpital. Gdy dowiedziałam się, że Rose dowiedziała się od Michael, że jestem w Niemczech i przyjechała tu. Sama jeszcze nie wiedziała ile tu zostanie, ale skoro mi tu życie się "ułożyło" to też chciała tu mieszkać. Bill zaproponował jej nocowanie u nich. Nie mogłam jednak pozwolić, żeby Tom ją wykorzystał, czy coś. Musiałam również spać u Kaulitzów, co było dla mnie sporym wyzwaniem.
-Wiesz, skoro chcesz to mogłabyś zostać u nas dłużej- powiedział Tom, wiedząc, że razem z nią zostane i ja. Nim moja towarzyszka zdążyła się zgodzić zaprzeczyłam.
-Nie. Rose będzie zmęczona wami. - powiedziałam, ale ona tylko spojrzała na mnie gniewnie. Oczywiście, że żadna dziewczyna nie odmówiłaby nigdy zostania z Kaulitzami.
- Zostanę z chęcia. Mariczka no...- spojrzała błagalnym wzrokiem- Chyba, że zabierzesz mnie na noc do Lamberta to okej, mogę u nich nie spać.
Zachichotałyśmy a czarny spojrzał na nas.
-Lubisz Lamberta? To mój dobry i bliski kumpel. Mógłbym was zapoznać.- powiedział, wzruszając ramionami na widok rozszczęśliwionej Rose.
-Jezu, nie sądziłam, że w Niemczech spełniają się marzenia- powiedziała przytulając mnie- Nic dziwnego, że uciekłaś.
Oczywiście Bill zafastynował sobą moja przyjaciółkę, przez co siedzieli razem do późna w nocy. Ja poszłam do swojego starego pokoju, kładąć się na łóżku.
-Czemu nie wrócisz? - powiedział Tom, zjawiając się ni stą, ni zowąd, siadając na rogu.
-Dziękuję za uratowanie mnie, mój rycerzu. - powiedziałam, ignorując pytanie i uśmiechając się. Dread dotknął moich włosów, bawiąc się nimi. To było takie relaksujące. Podniosłam się, przytulając do niego.
-Na mnie zawsze możesz liczyć. - wyszeptał, całując mnie w czubek głowy. Łzy napłynęły mi do oczu. On ryzykował własne zdrowie. Własne życie.
Spojrzał mi w oczy.
-Kaulitz, cholera...- mruknęłam pod nosem. To było takie... nigdy nie czułam takiej bliskości drugego człowieka. Mogłam sprawić, że faktycznie mogło mu się coś stać. Byłam winna prawie wszystkiemu. Kłótniom między nimi, stanem Toma.. Wszystkiemu. Odsunęłam się delikatnie, na co złapał mnie, przysunął i pocałował.
Nienawidze go, bo go kocham i nienawidzę.
Bill:
Przyjaciółka Mariki okazała się na prawdę świetną dziewczyną. Wbrew moim przypuszczeniom z powodu pechowego koloru włosów, była rozsądna, zabawna i taka miła. Lubiłem uszczęśliwiać dobrych ludzi, więc z chęcią zadzwoniłem do Adama, który jak się okazało organizował impreże. W sumie miałem dość imprez, bo męczyły mnei potem te zagadki typu" Co robiłem tamtej nocy?""Czy do niczego nie doszło?". No ale trudno było odmówić. Poinformowałem Georga i Gustava i poszłem razem z blondyną do pokoju w którym nocowała Marika.
Ona i Tom leżeli na łóżku w ubraniach, wtuleni w siebie i spali. Dość uroczy widok, biorąc pod uwage ostatnie zdarzenia. Musiałem porozmawiać z Tomem jeszcze o tym wszystkim... Ale musiałem poszukać okazji.
Skoro Tom spał z moją przyjaciółeczką, postanowiłem użyczyć jej pokoju mojego brata. Zaprowadziłem ją, na co dziewczyna się trochę skrzywiła.
Marika była przyzwyczajona do widoku porozrzucanych kobiecych rzeczy i bielizn po podłodze, złużytych gumek, oraz nowych, nieużywanych. Rose zaś spojrzała krzywo na to, a potem na mnie.
-Okej. Dam ci swój, a ja prześpie się tu.- zaprowadziłem ją do swojego.
Następnego dnia, cała moja "Mini-Rodzinka" siedziała w jadalni przy stole, Ja tylko poszedłem pościelać łóżka. Gdy ścieliłem swoje, poczułem intensywny zapach wanilii zmieszanej z imbirem. To był taki cudowny zapach. Zachwycony, zszedłem do przyjaciół.
-Jezu Bill, masz cudownego brata- powiedziała Rose. To było wkruzające jak dziewczyny go tak chwaliły.
- Czemu znowu?- westchnąłem znudzony.
Marika i Tom siedzieli przytuleni do siebie, więc to mi nie pasowało na zwykłe chwalenie jaki to on zajebisty, bo jej się podoba. To musiało być coś innego.
Dziewczyna wstała i powiedziała
-Może zostawmy nową pare samą?- powiedziała chichocząc i wyciągnęła mnie z pokoju. Chwila.. ja dobrze usłyszałem?! NOWĄ PARE?! CO DO CHOLERY?!! Nie było mnie raptem 10 minut!
-O co chdozi do cholery?! Co Tom znowu zrobił?!- krzyknąłem zdenerwowany, że o niczym nie wiem. Dziewczyna uśmiechnęła się szeroko.
-Myślałam, że jesteś mądrzejszy i domyślisz się, że są w końcu razem.
Sparaliżowało mnie. Szczerze? Nie spodziewałem się tego tak szybko. Taa, jakby to było bardzo szybko faktycznie. Po prostu ich miłość jest taka dziwna. Nie żebym nie chciał żeby byli szczęśliwi.
Rose:
Już nie mogłam się doczekać aż zobaczę Lamberta. Bill zabrał nas na zakupy, byśmy przyszykowały się do imprezy. Pod wieczór, ubrane i wystrojone jak choinki, siadłyśmy do auta starszego Kaulitza i w 4 pojechaliśmy na miejsce. Adam stał przy drzwiach, a ja dosłownie chciałam zwariować na jego widok. Marika patrzyła na mnie z dziwnym uśmeichem.
-Jeju kobieto, nie zemdlej przy nim, błagam- zaśmiała się a my podeszliśmy do niego. Patrzyłam na niego w osłupieniu, jednak zdobyłam się na tyle odwagi żeby przywitać się z nim jak normalny człowiek, a nie narobić sobie obciachu.
Gdy weszliśmy do środka, Bill zapoznał mnie z Gustavem i Georgiem Ogólnie po jakiejś godzinie rozmowy z Adamem, przestałam zachowywać się jak dziwna i obsesyjna fanka tylko jakbyśmy się znali od zawsze. Świetnie mi się z nim gadało. Nie dziwiłam się czemu mojej przyjaciółce jest tu aż tak dobrze. To się nazywa życie. Gdy wypiłam troszkę, nabrałam śmiałości wobec mojego idola. Poprosiłam go nawet o numer telefonu, co przy trzeźwym moim myśleniu byłoby wręcz niemożliwe.
Nagle Tom wyszedł z inicjatywą zagrania w butelkę. Ja, Marika, Bill, Adam i Georg z Gustavem z checią się zgodziliśmy. Dredziarz oczywiście zaczął, a butelka zatrzymała się na jego bracie.
Gra ciągnęła się i ciągnęła, aż zaczęło być to nudne. W końcu Georg przyniósł każdemu po porcji alkoholu,na lepszą wyobraźnie. Tym razem kręcił czarnowłosy. Wylosował Adama, patrząc z złowieszczym uśmeiszkiem na mnie. Bałam się, że chłopak zapewne zechce zemscić się za zadane mu wcześniej wyzwanie dotyczące zlizania czekolady z Gustava. Wszyscy wtedy padli śmiechem, ale nie myślałam, że Bill się zemści.
-Adam, wiesz, że cię lubię i to bardzo.. dlatego pozwól, że moje wyzwanie będzie brzmiało nieodwołanie: Pocałuj Rose.- zaśmiał się, a w jego ślady poszła reszta naszej grupy. Siedziałam naburmuszona, że zaczęli się ze mnie śmiać, a wtedy zauważyłam, że Lambert w sumie nie śmiał się tylko posłał mi cichy uśmiech.
-Zdziwisz się kolego jeśli to zrobię?- zapytał, przerywając niepohamowany śmiech całego towarzystwa. Dziekowałam w głebi ducha, że resztą zaproszonych świetnie bawi się przy muzyce, nie zwracajac uwagi na nasz cyrk.
Bill spojrzał na mnie i na niego ze zdziwioną miną.
-No to czekamy- powiedział, patrząc jak Lambert siada przy mnie i obejmuje mnie ramieniem. Boże, dlaczego musiałam się upić?! Albo dzięki bogu że się upiłam...
Tom:
Patrzyliśmy zszokowani jak nasz Lambert przyssał się do przyjaciółki Mariki. To była dość komiczna scena, biorąc pod uwagę różnicę wieku. Zresztą, teraz to nawet można być razem pomimo różnicy 40 lat albo i lepiej. W miłości wiek to tylko liczba. Liczą się uczucia. Boże co ja gadam? Po pierwsze to tylko pocałunek przez głupią grę. A po drugie to sam do niedawna nie mówiłem nic na temat takiej miłości. Zresztą, moja miłość z Mariką też zaczęła się w nietypowy sposób. Poza tym myślałem, że Adam to ... bardziej woli chłopaków? Oh nieważne, wszyscy są narąbani, nikt nic nie będzie pamiętał.
______
Sory, że taki krótki, ale pracowałam nad rysunkiem Toma, poprawiłam go aż do ideału będzie podobny, więc zapomniałam o rozdziale którego i tak musiałam pisać od nowa :') No nic. Jutro będzie nowy rozdział na 100% i na 100& dłuższy XD
Przy okazji , jutro dodam też 1 rozdział nowego opow. o Kaulitzach na podstawie mojego chorego snu XD na pcozątku chciałam z tego shota zrobić ale no...
Dobra, ale zapowiadam, że główna bohaterka nie będzie zakochana w Tomie ani nic pobnego XD
czwartek, 30 lipca 2015
wtorek, 28 lipca 2015
Rozdział 23
Olivia:
Udało nam się. Jedna z kasjerek zapamiętała dziwaczne zachowanie Monicy, przez co ta zapadła jej w pamięć. Uświadomiła nas, że ta po zakupach udała się w stronę obrzeży miasta. Mało ale zawsze coś.Nagle podszedł do mnie Bill.
-Dlaczego mnie unikasz?
SPojrzałam zmieszana, nie wiedząc co powiedzieć. Zerknęłam pod nogi.
-Po prostu...
-Jaki masz w tym kłopot żebyśmy się widywali?
-To ty jesteś moim problemem- wypaliłam, szybko zatykając sobie usta. To mogło zabrzmieć nie tak jak chciałam.
Tom:
Udało nam się. Jedna z kasjerek zapamiętała dziwaczne zachowanie Monicy, przez co ta zapadła jej w pamięć. Uświadomiła nas, że ta po zakupach udała się w stronę obrzeży miasta. Mało ale zawsze coś.Nagle podszedł do mnie Bill.
-Dlaczego mnie unikasz?
SPojrzałam zmieszana, nie wiedząc co powiedzieć. Zerknęłam pod nogi.
-Po prostu...
-Jaki masz w tym kłopot żebyśmy się widywali?
-To ty jesteś moim problemem- wypaliłam, szybko zatykając sobie usta. To mogło zabrzmieć nie tak jak chciałam.
Tom:
- Doktorze Heinrich! Doktorze Heinrich! – Ktoś piszczał nieznośnie nad moją głową. Szybkie kroki, tu, tam, szepty, pokrzykiwania, ogólne zamieszanie. A ja ciągle nie mogłem otworzyć oczu…
„Znowu śnię…” Pomyślałem. Tym razem nie słyszałem jednak głosu brata. Zaniepokoiło mnie to. Gdzie on jest? Co tu robi? Kto nad nim krzyczy? I czemu te cholerne oczy nie chcą się otworzyć?
- Co się dzieje, siostro? – Burknął jakiś nieprzyjemny, zachrypnięty bas.
- Stan pacjenta zaczyna się chwiać! Ciśnienie trochę skacze, pojawiła się przejściowa arytmia serca i głębsze oddechy! Chyba chce się już obudzić! – Chwila ciszy, szelest jakichś papierzysk, pochrząkiwanie.
- Utrzymać śpiączkę – Ten sam bas.
- Ale panie doktorze – przerwał mu przestraszony, trzpiotkowaty głosik – czy to na pewno jest zgodne z…
- Jego organizm nie jest jeszcze gotowy na taki wysiłek. Nie może sam funkcjonować, mówić, nawet patrzeć nie powinien! W każdym razie jeszcze nie teraz. Nie wolno nadwerężać i tak mocno nadszarpniętych sił jego mózgu, bo może to spowodować duże uszkodzenia. To młody chłopak, ale nie na tyle silny, żeby sobie z tym poradzić.
- Ale…
- Gówno mnie obchodzi, czy jest to zgodne z regulaminami. To jest zgodne z dobrem tego dzieciaka i moim sumieniem, siostro. I z siostry sumieniem też powinno być. Utrzymać śpiączkę. – Ciche kroki i trzask zamykanych drzwi. Westchnienia. Chwila ciszy. Szczęk otwieranej szuflady, grzebanie w jej zawartości. Znowu trzpiotka.
- Amelio, chyba nie zamierzasz…
- Zamknij się – odparł przyjemny, miękki głos. Chyba skutecznie obraził on piszczącą kobietę, bo dało się słyszeć szybkie kroczki i ostentacyjnie głośne zamknięcie drzwi.
Ukłucie w ramię. Nieprzyjemne uczucie rozpychania przez wtłaczaną do organizmu substancję. Stabilizujący się rytm pikania jakiegoś urządzenia. Znowu ciemność.
***
Obudziło mnie poklepywanie po twarzy. Ktoś wyraźnie wypowiadał moje imię, przykładając coś zimnego do piekącej nogi.
- Tom? Tom! Tom, do jasnej cholery, obudź się! - Chciałem coś odpowiedzieć, ale nie mogłem poruszyć ustami w jakiś logiczny sposób. Spomiędzy warg wysunął się tylko cichy, warkotliwy jęk.
- Dzięki Bogu! Tom, słyszysz mnie?
- Mmmhmmm… – To była mama. To na pewno była mama. Nie jakaś siostra Amelia, tylko najlepsza pielęgniarka na świecie. Poczułem się bezpieczny.
- Możesz spróbować otworzyć oczy?
- Mmmhmmm… – Spróbowałem. Na chwilę zrobiły się między upartymi powiekami tylko cieniutkie szparki, przez które wpadła odrobina światła. Potem rozszerzałem te szparki jak tylko mógł, aż zobaczyłem nieco rozmazaną twarz matki. Zbyt duża ilość światła sprawiła, że coś mocno zakłuło mi w czaszce.
- Moja głooowa – Syknąłem.
- Już, już. Spróbujemy cię przenieść na kanapę. – Poczułem, jak mama mnie podnosi. Kołysząca się noga pulsowała tępym bólem w rytm jej kroków. W końcu jednak złożyli mnie z Billem na poduszkach i powoli opatrywali.
- Jak to się stało, Tom? – zapytała mama drżącym głosem.
- Śniadanie… – wykrztusiłem – kanapki to za długo… Bill miał już przyjść… Zupa mleczna… Płatki… Noga… Wrzątek… Ciemność… Utrzymać śpiączkę… Śpiączkę… Strzykawka… Utrzymać śpiączkę…- Długo tak bełkotałem, zanim uświadomiłem sobie, że majaczę. „Ładnie się musiałem rąbnąć w łeb”, pomyślałem ironicznie. A potem powiedziałem tylko jedno sensowne zdanie.
- Chcę spać – I zanim ktokolwiek zdążył zaprotestować, odpłynąłem.
Bill:
- Jak to… twoim problemem? – Gorycz w moim głosie obrała punkt krytyczny. Problemem! Jak ja, który wielbi każdy jej uśmiech i gotów jest paść przed nią plackiem z modlitwą dziękczynną na ustach tylko za to, że raczy przytulić mnie na powitanie … Jak może być problemem? Naiwny idiota, a myślałem, że ona też mnie polubiła!
- Znaczy… – Przygryzła wargę.Spojrzała mu w oczy. W jednej chwili nasza ciepła żywica zamieniła się w twardy, zimny bursztyn. Pociemniały i nabrały lodowatego wyrazu. - Nie to chciałam powiedzieć… – zaczęła
- Ale z jakiegoś powodu powiedziałaś. Bardzo lekko ci się to z tych twoich ślicznych usteczek wyślizgnęło, tak na marginesie – przerwałem jej jadowicie. A co tam. Przecież ona rzeczywiście ma śliczne, różane usta. Gdy się wstydzi albo śmieje robią się malinowe. Przez resztę czasu przypominają barwą muszelki. Zgrabne, wykrojone i różowiutkie. I oczywiście zupełnie nieosiągalne, jakby leżały na samym dnie rafy koralowej, daleko, daleko od brzegu. Skoro ona mogła wbić mi nóż, to też moge ją zranić. Nieważne, że sam sypnę tym sobie soli na rany.
- Ale niechcący… Po prostu… Nie chodzi o to, że jesteś jakimś zagrożeniem, czy czymś… Niechcianym w moim życiu. – Zapatrzona we własne myśli nie zauważyła, że język zaczyna pleść to, co jej się lęgło w głowie…
- Chciałam powiedzieć, że… lubię, kiedy jesteś obok… tak ładnie pachniesz… i w sumie to nawet chciałabym… – Zatkała sobie usta dłonią. Zapach! Wymsknęło jej się o zapachu!
- Co byś chciała? Zauważyłaś może, że gadasz językiem telenowel?- Wciąż byłem zły… – Naoglądałaś się seriali i teraz próbujesz wcielić któryś ze scenariuszy w życie? To powiem ci tylko, że masz na imie Olivia, a ja Bill. Nie Brook i Ridge. To tak gwoli ścisłości. A poza tym… – Nabuzowany dopiero w tej chwili dokładnie zanalizowałem jej wcześniejszą wypowiedź. Dopiero teraz dotarło do mnie znaczenie każdego słowa. „Ładnie pachniesz… Tak ładnie pachniesz… ale było za późno. Nakręcony, wystrzeliłem jeszcze kilkoma słowami, zanim zdążyłem się zahamować…
- A poza tym, nie będziemy też rozmawiali po hiszpańsku, ani kochali się na sianie ze stajni pod gołym niebem na terenie jakiejś hacjendy! Ja jestem Niemcem, i ty jesteś Niemką! Ja jestem cholerną spedaloną gwiazdeczką w oczach większości ludzi, a ty w ich oczach byłabyś wtedy moją cholerną kochanką! Ale tak nigdy nie będzie! Nigdy! Chociaż za twoje oczy dałbym wyłupić swoje, za twoje dłonie dałbym obciąć sobie całe ręce… – Zaczynałem się uspokajać… Ona lubiła moj zapach. Ocierała mi rozmazany tusz… coś mi ścisnęło gardło – …a za jeden głupi dotyk twoich ust na własnej skórze, dałbym się zwyczajnie zabić…
Patrzyła. Nic nie mówiła, po prostu wlepiła we mnieo oczy i patrzyła. Usta jej się rozchyliły, a serce biło tak mocno, że czuła uderzenia w koniuszkach palców i słyszała je w całej głowie. Widziała mnie teraz zupełnie inaczej. Zerwałem z siebie całą powłokę, całą skorupę, jaka mnie pokrywała. Stanąłem przed nią, spragniony wsparcia i ciepła od kogoś dużo bliższego niż zwykła przyjaciółka. Bezradny, bezbronny i zmęczony. Robiło się coraz później i coraz ciemniej. Wiatr zaczynał wyć, wrzucał za kołnierz lodowate drobinki wody. Staliśmy w świetle latarni, zmarznięci i zdezorientowani.
- Zabić…? – oczy zrobiły jej się błyszczące i ogromne.
- Zabić – żuchwa zdawała się chcieć wyskoczyć ze skroni.
- Za jeden dotyk? – niedowierzała.
- Tak.
- Tylko jeden?
- Tylko jeden. – Chwilę się wahała, ale postanowiła spróbować zadać to pytanie, które cisnęło jej się na usta już tyle razy…
- Chciałbyś go dostać…?
Staliśmy pod jej domem.
- Chciałbyś…? – Bardzo, bardzo bym chciał! Zatrzymałbym go sobie w szkatułce pamięci, ułożonym na czerwonej satynie i zamknięty na złoty klucz. A zawsze, gdy zrobi mi się źle, będę otwierał szkatułkę i uśmiechał się szeroko. Tylko… czy jestem godzien takiego daru? Ale jeśli sama zapytała…
Skinąłem głową. Zobaczywszy aprobatę w moich oczach, uśmiechnęła się delikatnie. W przypływie odwagi przysunęła się o jeden kroczek i nieśmiało oparła dłonie na moich piersiach. Uśmiechnęła się nieśmiało, zadzierając głowę. Dopiero teraz widziała, jaki jestem wysoki. Patrzyłem na nią z góry, ciepło, delikatnie rozbawiony jej drobną budową. A przecież wcale nie była niska! Uniosła się delikatnie na palcach i wyciągnęła szyję zamotaną w wełniany szaliczek. Poczuła, jak objąłem ją w talii jedną ręką, a drugą, zimną jak lód, pogłaskałem wystający kant szczęki, od ucha aż po brodę. Wiatr targnął kosmykami włosów. Odgarnąłem je niecierpliwym, gwałtownym ruchem. A potem się pochyliłem…
Przymknęła oczy, wyczulając dotyk. Poczuła jednak jak wargi zsuwają się z kącika ust na policzek i tam składają lekki, miękki, wilgotny pocałunek, mimo niskiej temperatury bardzo ciepły. Miała wrażenie, że od tego miejsca rozchodzi się najprzyjemniejsze gorąco, jakie w życiu czuła. Już nie był jej ani trochę zimno. Nagle zapragnęła, żeby objął ją jak najmocniej potrafi i nie zważał na niską temperaturę, tylko…
- Chciałbym go dostać… – usłyszała szept. – Ale na razie nie potrafię go wziąć… – odsunąłem się delikatnie, uśmiechnięty. Niechętnie wypuściłem ją z objęć, zatrzymując na moment ręce na jej biodrach. Chciałem zapamiętać ich kształt…
Pare dni potem postanowiliśmy odiwedzić Toma - Ja, Olivia, natalie, Agatha, Ed i Maggie.Przy drzwiach stała pielegniarka, przestępując z nogi na nogę i zerkając z zaniepokojeniem za szybę do brata. Na mój widok uśmiechnęła się.
-Pan Kaulitz! Czekałam na pana!- przyjaciele weszli do sali, zostawiając mnie sam na sam z pulchniutką pielęgniarką. Bałem się, że powie, że stan Toma się pogorszył.
-Chodzi o Pańskiego brata..-westchnęła ściszonym glosem. Zamarłem.
-Proszę mówić.
-Niedawno zdrowie panskiego brata się chwiało, ponieważ pacjent już chciał się wybudzić- słysząc to moje serce zaczęło szybciej bić- Doktor jednak kazał przedłużyć spiączkę, ponieważ organizm mógłby nie znieść takiego wysiłku a jego stan mógłby się znacznie pogorszyć.
-Przecież tak nie można! Mogliście mnie chociaż powiadomić! Zapytać o zgodę!- zacząłem wrzeszczeć, gdy nagle usłyszałem krzyk z sali. A raczej pisk radości. Razem z pielegniarką wbiegliśmy do sali.
Dookoła łózka Toma siedział wianuszek dziewcząt i rudzielec Ed. Spojrzałem na mojego starszego bliźniaka. Jego powieki były lekko uchylone drgając. Tom wodził wzrokiem po twarzach, a w miedzyczasie pielegniarka wyparowała gdzieś. Spojrzał z wymuszonym uśmeichem na nas a na końcu na mnie. Widząc moje łzy wyszeptał z wielkim wysiłkiem.
-Bill..-podbiegłem do neigo i pogłaskałem po glowie. Ed trzymał jego rawą dłoń delikatnie, a ja bawiłem się jego dredami. Nagle Tom rozejrzał się z niepokojem.
-Gdzie.. gdzie Marika?- wyszeptał z ledwością. No świetnie, nie moge mu powiedzieć, bo się wścieknie. A on na to siły nie ma. Spojrzeliśmy na siebie z przyjaciółmi porozumiewawczo, udając, że nie zadał żadnego pytania.
Tom widząc zaś nasze zakłopotane miny otworzył szerzej oczy, próbując się podnieść z łóżka.
-Gdzie?- powtórzył szeptem. Sprawiało mu to wielki trud. Nie mieliśmy wyboru.
-Ona... Monica ją porwała. Nie wiemy gdzie się podziewają. Wiemy tylko , że gdzieś na obrzeżach miasta- źrenice mojego brata gwaltownie się rozszerzyły. Miał wściekłą minę.- Ale nie martw się. Policja już jej szuka od tygodnia.
Tom gwałtownie podniósł się z łóżka, opierajac się o stoliczek obok.
-Gdzie Kurwa jest Marika?! Chyba sobie kpicie?!- wrzasnął.- To żarty?!
-Posłuchaj i siądź.- probowała uspokoić go Olivia.
-Zamknij ryj!- wrzasnął na nią, siadajac gwałtownie na łóżko. Złapał się za głowę. Musiało go coś zaboleć. Gdy chwile mu się polepszyło znow zaczął.
-Wy chyba nie macie zamairu siedzieć na dupie teraz i myśleć, że policja ją znajdzie? - warknął na nas- Oh, tak. Znajdzie. Ale martwą.- zakpił.- Wiem do czego jest zdolna Monica, w końcu byłem z nią.
Szarpnął prawą ręką, potem drugą, wyrywając się od połowy kabli i rurek. Zaklnął coś pod nosem gdy kroplowki oderwały się od niego i syknął z bólu. Ruszył wq strone drzwi, lecz Ed mu zasłonił drogę.
- Zjeżdżaj! Znajdę ją, choćbym miał zapłacić za to życiem! Bill, ty jesteś jej przyjacielem?! Albo ty Olivia?! Nathalie? Agata?! Pojebało was? To się nazywa przyjaźń?! Siedzenie na dupie, gdy ktoś jest w potrzebie?!- odepchnął rudzielca, ale w tym momencie do sali wszedł lekarz.
-A pacjent gdzie się wybiera?- powiedział swoim donośnym głosem. Tom spojrzał na niego wściekły.
-Pacjent? już nie jestem pacjentem! Idę stąd! Jestem zdrowy! - syknął.
Tom:
Nie mogłem czekać. Nie mogłem. Byłem zmęczony, ledwo trzymałem się na nogach, ale musiałem to przezwyciężyć. Oni nie potrafili ocalić Mariki? To ja to zrobię. Z wypisem musiałem czekać do wieczoru. Mimo, że z ledwością wymawiałem słowa to i tak zamiast do domu ruszyłem w stronę obżerzy miasta.
-Bill nie próbuj mnie zatrzymywać!- warknąlem gdy brat zaczął za mną biec. Odepchnąłem go i zacząłem iść szybciej. Czułem, że Bill idzie za mną, jakieś 10 metrów. Nie zwracałem już na to uwagi. jedyny cel nie był wyzdrowieć. Celem było- Marika. jej życie. Nagle przy starych magazynach, przy końcu miasta ujrzał smukłą sylwetkę i blond włosy. Było już wprawdzie ciemno, jednak z odległości paru metrów rozpoznałem, że to ONA. MONICA.
Przyśpieszyłem kroku. Wszedłem do starych magazynów, nie wiedząc czy brat dalej mi towarzyszy. Na widok zemdlałej Mariki przeraziłem się. Była blada jak trup. Z początku przeszło mi przez myśl, że może ona już.... Nie. Nie poddałaby się tak. Chciałem do niej podejść gdy nagle usłyszałem piskliwy śmiech.
-Jakie to żałosne. Ja cie kochałam, byłam z tobą i byś mnie nie uratował. A ona naraziła cię na śmeirć, nie ejsteście nawet razem i ryzykujesz dla niej życie?- parsknęła odsuwając blond włosy z twarzy. Boże święty, daj mi nerwy na nią bo ją tu zaraz zabije.
Zzapleców wyciągnęła metalową rurkę i odwróciła się w stronę dziewczyny leżącej na kamiennej posadzce. To już była przesada. Musiałem zareagować. Rzuciłem się na Monice od tyłu, wyrywając jej broń. Poczułem zmęczenie. Chyba nie dam rady. Zaraz zemdleje.
Nie! Nie teraz! Musisz walczyć Tom!
Już chciała mnie podrapać po twarzy, gdy cała moja cierpliwość na nią gdzieś wyparowała. Miałem gdzieś co potem będzie. Musiałem uratować to, co kocham.
Uderzyłem blondyne z pieści w brzuch, a ona głośno zawyła, niczym mały pies. Kolejny zamach na mnie. Uderzyłem ją tym razem w twarz. Była słaba, więc padła na ziemie. Bill wbiegł do magazynów, łapiąc się za głowę. A ja poczułem słabość. A potem była już tylko ciemność.
poniedziałek, 27 lipca 2015
Rozdział 22
Taki troche długi ten dzisiejszy rozdział, ale chciałam jak najwięcej żeby się u Toma działo i żebyjuż obudzić neidługo Tomusia ;-;
- A wiesz co jest jeszcze lepsze? Kiedy położyłem się obok niego widziałem, że porusza leciutko oczami pod powiekami! Jakby miał się obudzić!
Nathalie:
Chciałam odwiedzić załamaną Olivię, lecz przybyła do nas moja siosta Maggie. Oczywiście była też dobra znajmą Mariki, bo zapoznałam je niedawno. Wszyscy bez wyjątku martwiliśmy się o Marike i Toma.
Postanowiłam odiwedzić Toma,szyykując się na to, że chcąc nie chcąć zobacze się z Czarnym. Siedział obok brata, trzymając jego dłon. Na twarzy miał delikatny usmiech.
-Cześć- podeszłam nieśmiało- Jak Tom?
- - Tomowi zdjęli maskę tlenową! Samodzielnie oddycha! – Wykrzyczał rozpromieniony.
- To świetnie! – Uściskałam go.- A wiesz co jest jeszcze lepsze? Kiedy położyłem się obok niego widziałem, że porusza leciutko oczami pod powiekami! Jakby miał się obudzić!
- Nie tak szybko, kowboju! – Powiedziałam poważnie.
- No co?
- Dobrze wiesz, że Tom tak szybko się nie obudzi!
- Czemu tak mówisz? – Zapytał. Dobry humor zupełnie znikł z jego oczu.
- Bill… – Westchnęłam i objęłam go jednym ramieniem. – On porusza oczami, bo jest w śpiączce. Głębokiej śpiączce. Nie wiem, czy cię słyszy, czy nie, ale te drgania oczu mogą być po prostu odruchowe, no wiesz… Przypadkowe.
- No co?
- Dobrze wiesz, że Tom tak szybko się nie obudzi!
- Czemu tak mówisz? – Zapytał. Dobry humor zupełnie znikł z jego oczu.
- Bill… – Westchnęłam i objęłam go jednym ramieniem. – On porusza oczami, bo jest w śpiączce. Głębokiej śpiączce. Nie wiem, czy cię słyszy, czy nie, ale te drgania oczu mogą być po prostu odruchowe, no wiesz… Przypadkowe.
-Wiem- westchnął smutny.Oczy dalej miał załzawione, ale widać, że wierzył, że Tom jest na tyle silny, że wyjdzie z tego. Ja też miałam taką nadzieję. My wszyscy mieliśmy.Gorzej, jeśli Marika się nie znajdzie. Tom byłby wściekły.na nas, że siedząc przy nim, zapomnieliśmy o niej.
- Z kim się ostatnio wtedy widziała Marika?- zadałam to pytanie, niepewna czy chce słyszeć odpowiedź.
0Ze mna. Zanim wyszła była tu Monica i..- gwałtownie odwrócił wzrok w moją strone, wytrzeszczając swoje brązowe oczy.
-No i co? - ponagliłam go
-Obwiniała Marike i powiedziała, że pożałuje tego,To Monica. Jestem tego pewien. - powiedział przestraszony.
Przerażona przyjżałam się Billow, potem Tomowi.
Leżał blady, bezbronny. Wyglądał jak małe dziecko pogrążone w głębokim śnie. Jego dredy układały się na poduszcze wcoś w kształcie aureoli. Bill siedział przy nim ile tylko dawał radę. Nie można było powstrzymać łez , widząc taką bratczyną miłość. Tom byłby sciekły gdybyśmy pozwolili żeby Marice się coś stało. Nie mogę na to pozwolić.
Dotknęłam jego dłoni. Była taka ciepła i bezwładnna. Billowi znów leciały łzy.
-Nie chcę stracić dwóch ważnych dla mnie osób. To zbyt wiele. Brat i przyjaciółka.- poleciał mu wodospad z oczu. Zagryzłam dolną wargę żeby również nie pójść w jego ślady płacząc.
Spojrzałam uważnie na dreada. O boże, było mi tak żal Billa. Jako bliźniak przeżywał to bardziej niż my wszyscy. Nie chciał go stracić. Ale każda nadzieją się liczyła. Każdy sposób ratowanie.
Był pod dobrą opieką lekarzy. Ciężko było patrzeć na Kaulitza oplątanego tyloma rurkmi, kroplówkami i podłączonego do tylu urządzeń. Bill znów się rozmazał i wyglądał jak pół dupy zza krzaka. Pożegnałam się i wyszłam.
Tom:
- Tom! Bill! Wracajcie do domu, obiad na stole! – Zawołała mama. Obróciłem się gwałtownie w stronę domu, tracąc piłkę z oczu. To był błąd, bo po chwili twardy skórzany balon rąbnął porządnie w potylicę, aż mi w oczach pociemniało.
- W porządku? – zapytał umorusany brat.
- Chyba tak… – skrzywiłem się, masując obolałe miejsce – Będę miał guza…
- Miałeś brać na główkę!
- Mama zawołała…
- Prawda, chodźmy jeść! – Przerwał mi z szerokim uśmiechem, pędząc w stronę drzwi – Kto ostatni ten trąba! – Ze śmiechem poderwałem się z ziemi i rzuciłem się w pościg za chłopcem.
- W porządku? – zapytał umorusany brat.
- Chyba tak… – skrzywiłem się, masując obolałe miejsce – Będę miał guza…
- Miałeś brać na główkę!
- Mama zawołała…
- Prawda, chodźmy jeść! – Przerwał mi z szerokim uśmiechem, pędząc w stronę drzwi – Kto ostatni ten trąba! – Ze śmiechem poderwałem się z ziemi i rzuciłem się w pościg za chłopcem.
Trochę później siedzieliśmy w czystych ubraniach na kanapie i piliśmy herbatę z mlekiem. Rzadko zdarzało się, żeby któryś przerywał święty rytuał oglądania popołudniowych kreskówek, toteż bardzo zdziwiło mnie, gdy brat odchrząknął i zapytał nieśmiało:
- Myślałeś poważnie o tym zespole?
- Jasne. – Odparemł, nie spuszczając oczu z Królika Bugsa zawiązującego myśliwemu strzelbę na piękną kokardkę. Uśmiechnąłem się lekko.
- Tom, ja pytam serio.
- A ja serio odpowiadam. Napisałeś już jakąś piosenkę?
- Próbowałem, ale niezbyt mi idzie.
- Może na początek przerób jakiś tekst Neny.
- Hm… to nie jest głupi pomysł.
- Ja nie miewam głupich pomysłów. – Popatrzyłem na brata z wyższością.
- Głupi jesteś. – Skrzywił się młody poeta. Po chwili obaj wybuchliśmy śmiechem, Bill dlatego, że rozbawiła go gra słów, Ja dlatego, że czułem się tak… beztrosko. Wakacje, żadnego chodzenia do szkoły, herbata z mlekiem, kreskówki, zmartwienia typu „czy uda mi się kiedyś samemu podciągnąć kalesonki albo wbić gwóźdź jak tata” i tym podobne. Nie było problemów z kategorii „kasa” „laski” „nieprzespane noce” „obowiązki” „czy Jost się zgodzi” „jeśli media się dowiedzą”.
- Myślałeś poważnie o tym zespole?
- Jasne. – Odparemł, nie spuszczając oczu z Królika Bugsa zawiązującego myśliwemu strzelbę na piękną kokardkę. Uśmiechnąłem się lekko.
- Tom, ja pytam serio.
- A ja serio odpowiadam. Napisałeś już jakąś piosenkę?
- Próbowałem, ale niezbyt mi idzie.
- Może na początek przerób jakiś tekst Neny.
- Hm… to nie jest głupi pomysł.
- Ja nie miewam głupich pomysłów. – Popatrzyłem na brata z wyższością.
- Głupi jesteś. – Skrzywił się młody poeta. Po chwili obaj wybuchliśmy śmiechem, Bill dlatego, że rozbawiła go gra słów, Ja dlatego, że czułem się tak… beztrosko. Wakacje, żadnego chodzenia do szkoły, herbata z mlekiem, kreskówki, zmartwienia typu „czy uda mi się kiedyś samemu podciągnąć kalesonki albo wbić gwóźdź jak tata” i tym podobne. Nie było problemów z kategorii „kasa” „laski” „nieprzespane noce” „obowiązki” „czy Jost się zgodzi” „jeśli media się dowiedzą”.
Gdy wieczorem kładłem się spać stwierdziłem, że nie chce wracać. Nie chce znowu być osiemnastoletnim pijaczyną. Nie chce zdawać żadnej zasmarkanej matury ani nawet zabawiać się z dziewczynami. Chciałem tu zostać, w przeszłości, cieszyć się każdą chwilą dzieciństwa jeszcze raz, wiedząc, co przeżywam, doceniać każdą drobną radość, uśmiechać się na myśl, że wredna sklepikarka wiecznie patrząca mi na ręce będzie kiedyś błagała, bym ukradł coś z jej sklepu, aby móc się tym pochwalić przed koleżankami. Chciałem zostać. Nie żal mi było martwiącego się o niego brata, nie myślałem o nim. Bo przecież miałem brata także tutaj…
Nathalie:
-Olivia? -weszłam do domu przyjaciółki. Ed oraz Maggie siedzieli z blondyną na kanapie. Obejmowali się w trójkę, pocieszając.
-Bill sądzi, że to Monica- wydukaam nie powstrzymując już łez. Podbiegłam do nich. Byłam związana z Mariką. W prawdzie nie znałyśmy się całe wieki, jednak była dobrą osobą. Mogłam powiedzieć jej o wszystkim. Zawsze mnie rozumiała. Miała swoje humorki, ale była moją przyjaciółką. Olivia teraz z nią mieszkała, przez co były przywiązane di siebie jeszcze bardziej. Maggie mieszkała za oceanem, ale również dobrze poznała już naszą Rike. Ed także przejmował się losami naszej przyjaciółki, bo z nim również często przebywała, pare razy pocieszała gdy się pokłóciliśmy.
-Dlaczego Monica?- zapytała Maggie.
-Bo przyszła do szpitala zanim Marika zniknęła i jej groziła.- wytłumaczyłam pośpiesznie.
Policjanci oczywiście poinformowani tą wieścią przybyli natychmiast. Wyjaśniłyśmy podstawy do obwiniania głupiej blondyny. Miałyśmy nadzieję że mimo wszystko Marika da jakiś znak życia.
Nagle zadzwonił telefon.
Tom:
- Skucha! Teraz ja! – Uśmiechnąłem się odbierając zieloną skakankę z rąk brata. Ten spojrzał na zegarek, wciągnął ze świstem powietrze i rzucił:
- Tom, ty skacz, a ja zacznę się ubierać.
- A gdzie ty się wybierasz? Masz randkę? – zakpiłem.
- To nie jest śmieszne. – Walnął mnie w ramię. – Ja idę z Katherine do parku. Pogramy w siatkówkę. Ja jej obiecałem, że nauczę ją ścinać.
- A potem pójdziecie na lody i będziecie sobie mówić, jak bardzo się kochacie… – Rzuciłem z bezczelnym uśmiechem, obejmując się ramionami. W nagrodę poczęstowano mnie kuksańcem.
- Spadaj. Ja nikomu nie będę mówić, że ja go kocham. – Chłopiec pokazał mi język i pobiegł do swojego pokoju. „Muszę powiedzieć mu w końcu, ze za często używa słowa ‘ja’. To mnie zaczyna zdrowo wkurzać. Swoją drogą, ciekawe co u Billa w moim dawnym życiu.” Przestałem już myśleć o swoim żywocie wypełnionym karierą jak o czymś prawdziwym. Stał się on tylko wspomnieniem. Wyjątkowo zamglonym wspomnieniem. Mówiłem o nim jak o przeszłości, nazywałem je „dawnym życiem”. Prawdziwym życiem było teraz to, w którym skacze się na skakance, kopię piłkę, tłuczę się z bratem, bawię w chowanego i jem lody. To, w którym ogląda się kreskówki. To, w którym jest się beztroskim. To, w którym byłem naprawdę szczęśliwy.
Nagle rozległ się dzwonek do drzwi. Bill poleciał otworzyć. Wyszedłem za nim. Umierałem z ciekawości, jak to Nina kiedyś wyglądała? Za rzadko z nią wtedy przebywałem, żeby zapamiętać.
W drzwiach stała mała rudowłosa. Wielki aparat na zębach i jeszcze większe okularzyska, zielona koszulka i czarne spodenki w białą kratkę stanowiły absolutne zaprzeczenie tego, co będzie sobą przedstawiała w przyszłości. Z rozmarzeniem pomyślałem o jej przyszłych kształtach… Żeby znowu posmakować kobiecego ciała, musze jeszcze poczekać. Nie zmartwiło mnie to.
Mój brat z przyjaciółką wybiegli w stronę parku. Patrzyłem chwilę za nimi, po czym wróciłem do wnętrza domu. Nic mi się nie chciało, poszedłem więc do kuchni i nałożyłem sobie porcję lodów z pudełka. Jedząc truskawkowe kulki myślałem niechętnie o starym życiu. Zastanawiałem się, czy umarłem, czy balansuje zawieszony między śmiercią a życiem. Przypominało mi się coraz więcej szczegółów z ostatnich dni przed tragedią. Wróciłem do domu po zajściu w parku między Billem a Mariką. Czytałem ten cholerny pamiętnik na łóżku i czytałem powoli, nie mogąc uspokoić rozedrganych literek. Wtedy wpadł Bill, blady, ale z jakąś dziwną nadzieją w oczach. Zgasła ona, gdy tylko zorientował się co się dzieje. Powiedział coś okropnego. Wybiegłem, powstrzymując łzy. Zanim Bill przyszedł popijałem sobie w salonie alkohole wszelkiego rodzaju. Co tylko mieliśmy w barku. Potem, pod wpływem alkoholu, wykradłem nocą resztę kuchni. Z powrotem w pokoju powypijałem butelki. Wypaliłem także prawie cała paczkę papierosów, aż mi się zrobiło niedobrze. Powinienem już paść nieprzytomny pod stołem, ale okazało się, że mam mocniejszą głowę niż przypuszczałem. Prawdopodobnie „zahartowałem” ją na popijawach z kolegami. Zapaliłem jeszcze ostatniego papierosa, czując, ze coraz trudniej mu się oddycha. Chciałem wrócić do pokoju. Potknąłem się po drodze i mocno uderzyłem w głowę. Czułem wtedy już bardzo silne kłopoty w oddychaniu. Alkohol i papierosy zrobiły swoje. Postanowiłem, że chce umrzeć. Ale jeśli już, to tylko w ramionach brata. Nagle poczułem zapach krwi. Ledwo patrząc na oczy, zauważyłem dośc dużą kałużę krwi, a po moich rękach i z mojego biodra sączyła się czerwona krew. Gdy upadłem na butelki, szkło musiało powbijać się albo porozcinać skórę. Przestraszyłem się tego co zrobiłem, gdy tylko patrzyłem na krople sączące się spod skóry. Przycisnąłem je do koszulki, nie chcąc na nie patrzeć.. Przeżywałem wszystko dwa razy silniej. Zapadła ciemność. Dryfowałem w niej przez chwilę, a potem obudził mnie Bill… w tym życiu. Nagle pomyślałem , że może to całe tamto życie było tylko jakimś niezwykle wyrazistym snem… Po chwili zarzuciłem jednak tę hipotezę. Niemożliwe. Po prostu niemożliwe.
- Tom, ty skacz, a ja zacznę się ubierać.
- A gdzie ty się wybierasz? Masz randkę? – zakpiłem.
- To nie jest śmieszne. – Walnął mnie w ramię. – Ja idę z Katherine do parku. Pogramy w siatkówkę. Ja jej obiecałem, że nauczę ją ścinać.
- A potem pójdziecie na lody i będziecie sobie mówić, jak bardzo się kochacie… – Rzuciłem z bezczelnym uśmiechem, obejmując się ramionami. W nagrodę poczęstowano mnie kuksańcem.
- Spadaj. Ja nikomu nie będę mówić, że ja go kocham. – Chłopiec pokazał mi język i pobiegł do swojego pokoju. „Muszę powiedzieć mu w końcu, ze za często używa słowa ‘ja’. To mnie zaczyna zdrowo wkurzać. Swoją drogą, ciekawe co u Billa w moim dawnym życiu.” Przestałem już myśleć o swoim żywocie wypełnionym karierą jak o czymś prawdziwym. Stał się on tylko wspomnieniem. Wyjątkowo zamglonym wspomnieniem. Mówiłem o nim jak o przeszłości, nazywałem je „dawnym życiem”. Prawdziwym życiem było teraz to, w którym skacze się na skakance, kopię piłkę, tłuczę się z bratem, bawię w chowanego i jem lody. To, w którym ogląda się kreskówki. To, w którym jest się beztroskim. To, w którym byłem naprawdę szczęśliwy.
Nagle rozległ się dzwonek do drzwi. Bill poleciał otworzyć. Wyszedłem za nim. Umierałem z ciekawości, jak to Nina kiedyś wyglądała? Za rzadko z nią wtedy przebywałem, żeby zapamiętać.
W drzwiach stała mała rudowłosa. Wielki aparat na zębach i jeszcze większe okularzyska, zielona koszulka i czarne spodenki w białą kratkę stanowiły absolutne zaprzeczenie tego, co będzie sobą przedstawiała w przyszłości. Z rozmarzeniem pomyślałem o jej przyszłych kształtach… Żeby znowu posmakować kobiecego ciała, musze jeszcze poczekać. Nie zmartwiło mnie to.
Mój brat z przyjaciółką wybiegli w stronę parku. Patrzyłem chwilę za nimi, po czym wróciłem do wnętrza domu. Nic mi się nie chciało, poszedłem więc do kuchni i nałożyłem sobie porcję lodów z pudełka. Jedząc truskawkowe kulki myślałem niechętnie o starym życiu. Zastanawiałem się, czy umarłem, czy balansuje zawieszony między śmiercią a życiem. Przypominało mi się coraz więcej szczegółów z ostatnich dni przed tragedią. Wróciłem do domu po zajściu w parku między Billem a Mariką. Czytałem ten cholerny pamiętnik na łóżku i czytałem powoli, nie mogąc uspokoić rozedrganych literek. Wtedy wpadł Bill, blady, ale z jakąś dziwną nadzieją w oczach. Zgasła ona, gdy tylko zorientował się co się dzieje. Powiedział coś okropnego. Wybiegłem, powstrzymując łzy. Zanim Bill przyszedł popijałem sobie w salonie alkohole wszelkiego rodzaju. Co tylko mieliśmy w barku. Potem, pod wpływem alkoholu, wykradłem nocą resztę kuchni. Z powrotem w pokoju powypijałem butelki. Wypaliłem także prawie cała paczkę papierosów, aż mi się zrobiło niedobrze. Powinienem już paść nieprzytomny pod stołem, ale okazało się, że mam mocniejszą głowę niż przypuszczałem. Prawdopodobnie „zahartowałem” ją na popijawach z kolegami. Zapaliłem jeszcze ostatniego papierosa, czując, ze coraz trudniej mu się oddycha. Chciałem wrócić do pokoju. Potknąłem się po drodze i mocno uderzyłem w głowę. Czułem wtedy już bardzo silne kłopoty w oddychaniu. Alkohol i papierosy zrobiły swoje. Postanowiłem, że chce umrzeć. Ale jeśli już, to tylko w ramionach brata. Nagle poczułem zapach krwi. Ledwo patrząc na oczy, zauważyłem dośc dużą kałużę krwi, a po moich rękach i z mojego biodra sączyła się czerwona krew. Gdy upadłem na butelki, szkło musiało powbijać się albo porozcinać skórę. Przestraszyłem się tego co zrobiłem, gdy tylko patrzyłem na krople sączące się spod skóry. Przycisnąłem je do koszulki, nie chcąc na nie patrzeć.. Przeżywałem wszystko dwa razy silniej. Zapadła ciemność. Dryfowałem w niej przez chwilę, a potem obudził mnie Bill… w tym życiu. Nagle pomyślałem , że może to całe tamto życie było tylko jakimś niezwykle wyrazistym snem… Po chwili zarzuciłem jednak tę hipotezę. Niemożliwe. Po prostu niemożliwe.
Siedziałem odrętwiały przez kilka minut. Resztki lodów zupełnie się już rozpuściły. Odłożyłem miseczkę. Poczułem wyrzuty sumienia. Jeśli tamto było prawdziwe, to może… Może Bill się martwi? Jeśli pochowano mnie, to może cierpi katusze? Może chce popełnić samobójstwo? Łzy napłynęły do moich dziecięcych oczu. Była tylko jedna, jedyna rzecz, która mogłaby zmusić mnie do opuszczenia tego życia.
- Bill… – szepnąłem. Łza potoczyła się po policzku, zmywając grzechy i skazy. . Spłynęła druga – łza pokuty. Trzecia – zadośćuczynienia. Czwarta – cichej, subtelniej, braterskiej miłości…
Bill:
Minęły kolejne 2 dni. Siedziałem u brata już dobre 5 godzin, a mama poszła na chwilę do kiosku. Nagle.. spojrzałem na Toma dłoń, która delikatnie się poruszyła. Wytrzeszczyłem oczy w zdumieniem. Czy to moja wyobraźnia? Skutki nieprzespanych nocy? Tym razem pouszał palcami u drugiej ręki.
-Tom...Tom...Kochany braciszku!-przytuliłem go, wiedząc że i tak zapewne mnie nie słyszy. To, że poruszył ręką wcale nie znaczyło, że za chwilę się obudzi. Być może minie jeszcze trochę czasu. Ważne jednak że jest coraz lepiej. Pobiegłem do lekarza, mijając się w drzwiach z pielęgniarką.
Tom:
– Podwieczorek! Kanapki z miodem i kakao! Kto ma ochotę, szybciutko do kuchni po swoją porcję! – Rozległ się rozbawiony głos mamy. Zbiegłem do kuchni po schodach, porwałem talerz z kanapkami i popędziłem do pokoju telewizyjnego. Wcisnąłem swój chudy tyłek na kolana Jörga, uśmiechając się do niego po dziecięcemu. Założyłem za ucho pofalowane włosy, które zdążyły mi już sporo urosnąć od czasu, gdy znowu trafiłem do świata dzieciństwa i rozpocząłem konsumpcję pierwszej z kanapek. Gdy mama i Bill dołączyli do nas w pokoju, z ustami pełnymi chleba z miodem wyparskałem:
– Włobie fobie głeby. – I z wyczekiwaniem świdrowałem mamę zniecierpliwionym spojrzeniem.
- Nie mów z pełna buzią, synku, to nieładnie! – Posłusznie przełknąłem miodową paćkę i spróbowałem ponownie:
- Mówię, że zrobię sobie dredy.
- A po co? – Mina ojczyma była w tym momencie niepowtarzalna. Przed wybuchnięciem śmiechem powstrzymało mnie tylko pite właśnie kakao.
- Spodziewałam się tego. – Roześmiała się ciepło mama.
- Wiem. – Wyszczerzyłem się. O dziwo, na dźwięk tego słowa, matka spochmurniałą w mgnieniu oka.
- Bill, dziś ty pierwszy idziesz się myć. – Powiedziała do syna tonem nie znoszącym sprzeciwu. Nie musiała go zresztą używać, Bill był najposłuszniejszym dzieckiem pod słońcem, jeśli tylko dało mu się coś słodkiego. Zsunął się grzecznie z siedziska i pobiegł do łazienki.
- Tom, ja i Jörg chcieliśmy z tobą poważnie porozmawiać.
- A co się stało? – Po raz pierwszy od wielu dni byłem szczerze zaskoczony.
- O to, że przestałeś się zachowywać normalnie.
- A co ja takiego robię? – obruszyłem się.
- No właśnie nic. To do ciebie niepodobne. Jesteś grzeczny i uprzejmy. Używasz słów, których wcześniej cię nie uczyliśmy. To bardzo ładne, inteligentne słowa, ale nigdy cię przecież nie obchodziło wzbogacanie słownictwa! Nie zostało z ciebie nic z dziecka od dnia, gdy Bill powiedział, że zakładacie zespół! Martwimy się o ciebie, przestałeś tak naturalnie się śmiać i czasem chodzisz zatopiony we własnych myślach jak stary człowiek, który wiele przeżył.
- Mamo, podaj mi chociaż jeden przykład zachowania o którym mówisz! – Warknąłem.
- Właśnie sam go sobie podałeś! Normalne małe dziecko w twoim wieku powiedziałoby „wcale nie!” albo „ja tak nie robię!”, ewentualnie „nieprawda!”. A ty mówisz jak dorosły człowiek „podaj mi chociaż jeden przykład zachowania o którym mówisz”.
- A co niby ma to do braku bycia dzieckiem?
- Wszystko! Przestałeś nawet rozrabiać! Jakby cię ktoś podmienił! Albo jakby stało się coś bardzo niedobrego… Martwimy się… – Powtórzyła.
- Niektórzy szybko dorastają. – Burknąłem, po czym zerwałem się ze swojego miejsca w nagłym przypływie agresji. – Zresztą co to ma za znaczenie! I tak byście nie zrozumieli!
- Kochanie – wzrok mamy złagodniał nieco – czy ty masz… nadprzyrodzone zdolności?
- Co? – Tym sposobem zbiła mnie zupełnie z pantałyku.
- Zawsze, gdy dzieje się coś ważnego, ty wiesz o tym zanim się to wydarzy. Nie bałeś się mnie poinformować o tym, że zrobisz dredy, bo wiedziałeś, że nie będę zła.
- Znam swoją matkę. – Odciąłem się.
- A odwiedziny wujka przedwczoraj? Zanim zadzwonił dzwonek do drzwi ty przybiegłeś z podwórka się umyć i krzyknąłeś, ze będziemy mieli gościa!
- Zobaczyłem jego samochód z daleka. – Wykręciłem się, coraz mniej pewien swoich racji.
- On kupił ostatnio nowy samochód którego ty jeszcze nie mogłeś widzieć. Przyjechał między innymi po to, by mi go pokazać. – Wtrącił Jörg, skutecznie zamykając mi usta .
- Wszystko w porządku, skarbie? – zapytała mama. Nie miałem innego wyjścia. Musiałem się podporządkować ich przypuszczeniom. Innego wyjaśnienia dla mojego dziwnego zachowania nie było. Nie moge przecież powiedzieć: „Mamo, przykro mi, mieszka z tobą twój osiemnastoletni syn w ciele pięcioletniego. Musisz to przełknąć”. No cóż, trzeba było rozpocząć małe przedstawienie.
- Dajcie mi spokój! Nie jestem odmieńcem! Nie jestem! – Krzyknąłem z udawaną bezradnością, zerwałem się i pobiegłem do swojego pokoju. Zamknąłem drzwi z trzaskiem i oparłem się o nie. Dobra, teraz się udało. Ale czy będe musiał udawać cały czas? Żeby zamknąć usta rodzicom?
- Nieźle, Kaulitz. Jak zwykle musisz się wpakować w jakąś kabałę. I jak zwykle jedna większa od drugiej. Bez sensu. – Westchnąłem.
To tyle tego rozdziału bo nie chce żebyście czytali go w nieskończoność. Może ejst strasznie długi, ale w niektorych momentach to ja sama czytając go od początku płakałam :')
Zresztą...
Jak sądzicie?
1.Tom obudzi się w następnym rozdziale?
2.Czy kasjerki ze sklepu naprowadzą Olivie i resztę przyjaciół na trop Mariki?
Pozdrawiam Natke XD
– Włobie fobie głeby. – I z wyczekiwaniem świdrowałem mamę zniecierpliwionym spojrzeniem.
- Nie mów z pełna buzią, synku, to nieładnie! – Posłusznie przełknąłem miodową paćkę i spróbowałem ponownie:
- Mówię, że zrobię sobie dredy.
- A po co? – Mina ojczyma była w tym momencie niepowtarzalna. Przed wybuchnięciem śmiechem powstrzymało mnie tylko pite właśnie kakao.
- Spodziewałam się tego. – Roześmiała się ciepło mama.
- Wiem. – Wyszczerzyłem się. O dziwo, na dźwięk tego słowa, matka spochmurniałą w mgnieniu oka.
- Bill, dziś ty pierwszy idziesz się myć. – Powiedziała do syna tonem nie znoszącym sprzeciwu. Nie musiała go zresztą używać, Bill był najposłuszniejszym dzieckiem pod słońcem, jeśli tylko dało mu się coś słodkiego. Zsunął się grzecznie z siedziska i pobiegł do łazienki.
- Tom, ja i Jörg chcieliśmy z tobą poważnie porozmawiać.
- A co się stało? – Po raz pierwszy od wielu dni byłem szczerze zaskoczony.
- O to, że przestałeś się zachowywać normalnie.
- A co ja takiego robię? – obruszyłem się.
- No właśnie nic. To do ciebie niepodobne. Jesteś grzeczny i uprzejmy. Używasz słów, których wcześniej cię nie uczyliśmy. To bardzo ładne, inteligentne słowa, ale nigdy cię przecież nie obchodziło wzbogacanie słownictwa! Nie zostało z ciebie nic z dziecka od dnia, gdy Bill powiedział, że zakładacie zespół! Martwimy się o ciebie, przestałeś tak naturalnie się śmiać i czasem chodzisz zatopiony we własnych myślach jak stary człowiek, który wiele przeżył.
- Mamo, podaj mi chociaż jeden przykład zachowania o którym mówisz! – Warknąłem.
- Właśnie sam go sobie podałeś! Normalne małe dziecko w twoim wieku powiedziałoby „wcale nie!” albo „ja tak nie robię!”, ewentualnie „nieprawda!”. A ty mówisz jak dorosły człowiek „podaj mi chociaż jeden przykład zachowania o którym mówisz”.
- A co niby ma to do braku bycia dzieckiem?
- Wszystko! Przestałeś nawet rozrabiać! Jakby cię ktoś podmienił! Albo jakby stało się coś bardzo niedobrego… Martwimy się… – Powtórzyła.
- Niektórzy szybko dorastają. – Burknąłem, po czym zerwałem się ze swojego miejsca w nagłym przypływie agresji. – Zresztą co to ma za znaczenie! I tak byście nie zrozumieli!
- Kochanie – wzrok mamy złagodniał nieco – czy ty masz… nadprzyrodzone zdolności?
- Co? – Tym sposobem zbiła mnie zupełnie z pantałyku.
- Zawsze, gdy dzieje się coś ważnego, ty wiesz o tym zanim się to wydarzy. Nie bałeś się mnie poinformować o tym, że zrobisz dredy, bo wiedziałeś, że nie będę zła.
- Znam swoją matkę. – Odciąłem się.
- A odwiedziny wujka przedwczoraj? Zanim zadzwonił dzwonek do drzwi ty przybiegłeś z podwórka się umyć i krzyknąłeś, ze będziemy mieli gościa!
- Zobaczyłem jego samochód z daleka. – Wykręciłem się, coraz mniej pewien swoich racji.
- On kupił ostatnio nowy samochód którego ty jeszcze nie mogłeś widzieć. Przyjechał między innymi po to, by mi go pokazać. – Wtrącił Jörg, skutecznie zamykając mi usta .
- Wszystko w porządku, skarbie? – zapytała mama. Nie miałem innego wyjścia. Musiałem się podporządkować ich przypuszczeniom. Innego wyjaśnienia dla mojego dziwnego zachowania nie było. Nie moge przecież powiedzieć: „Mamo, przykro mi, mieszka z tobą twój osiemnastoletni syn w ciele pięcioletniego. Musisz to przełknąć”. No cóż, trzeba było rozpocząć małe przedstawienie.
- Dajcie mi spokój! Nie jestem odmieńcem! Nie jestem! – Krzyknąłem z udawaną bezradnością, zerwałem się i pobiegłem do swojego pokoju. Zamknąłem drzwi z trzaskiem i oparłem się o nie. Dobra, teraz się udało. Ale czy będe musiał udawać cały czas? Żeby zamknąć usta rodzicom?
- Nieźle, Kaulitz. Jak zwykle musisz się wpakować w jakąś kabałę. I jak zwykle jedna większa od drugiej. Bez sensu. – Westchnąłem.
Olivia:
Siedzieliśmy razem we 4, oczekując drugiego telefonu. Najgorsze było, że poprzednia rozmowa była zbyt krótka by namierzyć porywaczke. Jednak mieliśmy teraz pewność, że to Monica. Podła ździra.
Było już koło północy
-Panny Monicy nie było w domu od porwania waszej koleżanki.Obszukaliśmy dom, co znaczy, że musi ukrywać ją w innym miejscu. Po paru dniach musi też wyjść po żywność. - powiedział policjant. Wpadłam na pomysł. Pobiegłam do swojego pokoju, szukając jakiegokolwiek zdjęcia Monicy. Wydrukowałam pare, wracając do salonu.
-Jutro każde z nas pójdzie do sklepu. Będziemy pytać klientów czy nie widzieli jej. Może wpadniemy na trop- zdradziłam.
-A co jeśli ma broń?- zapytał rudzielec, przytulając swoją nathalie.
-mamy policje- powiedziałam pewna swoich słów, usmiechając się do policjanta. Przyjaciołom spodobał się mój pomysł. Zadzwoniłam do Billa, czy chce dołączyć.Nie odebrał.
Bill:
- Hej, synu… – Nieśmiały szept odbił się od białych ścian. Natężeniem prawie wcale nie różnił się od lekko rzężącego oddechu nieprzytomnej postaci . Szczerze mówiąc, pikanie wydobywające się z elektrycznego urządzenia wydawało sie być przy tym hałasem. Gość przestąpił z nogi na nogę, rozejrzał się nieśmiało. Nikt mu nie odpowiedział. Z westchnieniem odwiesił ciężką kurtkę na stojak i podszedł do łóżka. Usiadł przy nim na krześle. Jedynym krześle. Na tyle małym, że zmieściłby na nim swoje siedzisko jeden człowiek. Przesłanie było wyraźne – wolno tu przebywać tylko jednej osobie. Wybrańcowi spośród całej zgrai piszczących ciotek i mrukliwych wujków. Spośród kaszlących dziadków i marudzących babć. Przybysz położył nieśmiało dłoń na kołdrze obok zimnej, szczupłej, podłączonej pod kroplówkę ręki.
- Widzisz, synu… Ja nie chciałem wtedy, na kolacji u ciotki Marii… Jestem z was bardzo dumny. Naprawdę. Bardzo. Poza tym… Jesteście jedynymi dowodami tego, że kiedykolwiek istniałem. Że moje życie też miało jakiś cel. Konkretnie: danie życia tobie i twojemu bratu… – Głos powoli zaczynał mu się załamywać. Tak bardzo był świadom wszystkich błędów które popełnił wcześniej, że aż go przytłaczały. Były ciężkie. Takie ciężkie, że nie sposób utrzymać wszystkie na jednych barkach skleconych naprędce z dumy, zbytniej powagi i bezsensownego uparcia. Spoiwem było tu tylko przekonanie o tym, że jest się najważniejszym. Spoiwo to działało jak miód na zaślepione serce. Barki te jednak właśnie zaczęły się sypać, gdyż na spoiwo spadł deszcz. Miód nie wygrał z deszczem i puścił elementy rusztowania. Prawdziwe ramiona ugięły się, opadły. Wielka, męska dłoń zacisnęła się na innej, rozluźnionej i bladej, a jednocześnie łudząco podobnej do ściskającej.
- Teraz wiem, że moja rola skończona. Że nie jestem wam już do niczego potrzebny, mogę sobie iść precz. Ale ja nie chcę! – Zapiszczał. Nie zdawał sobie sprawy, że ton jego głosu był tak samo rozpaczliwy i bezradny jak głos jego drugiego syna kilka dni temu. Jak wilczur. Silny, wyjący i na swój sposób piszczący. Na pewno jednak z dodatkową nutą strachu. Do tej pory ten człowiek czepiał się świadomości, że Oni go potrzebują. Oparcie to zostało mu jednak okrutnie wyszarpnięte. Przez niego samego.
- Wróćcie do mnie, moje skrzaty. Moje maluchy. Teraz już dorosłe, wiem, ale dajcie się jeszcze raz obdarzyć ojcowskim uczuciem. Tylko raz…! – Rusztowanie legło w gruzach. Rozpalone nerwami czoło oparło się o zimną, delikatnie unoszoną od czasu do czasu pierś. Jedną ręką przycisnął sobie synowską dłoń do serca, drugą gładził jego ramię. Łkał. Tak bardzo czuł się winny tego, co się stało. Był pewien, że to przez niego posypały się relacje w tej rodzinie. Już raz te relacje zepsuł i opuścił swoje dzieci. Czy on nigdy nie nauczy się niczego nawet na własnych błędach? Błagał w myślach, żeby teraz pacjent z sali 409 jakimś cudem obudził się i przemówił do niego. Zrównał z ziemią lub przebaczył, wściekł się lub ucieszył. Niech jednak coś do niego powie! Łzy toczyły się po policzkach. Przypomniał mu się moment, gdy maleńkie dzieci w łóżeczku z drewnianymi palikami gaworzyły wesoło i nagle jedno z nich niechcący powiedziało słowo. Prawdziwe słowo. Nie zdawało sobie sprawy z jego głębokiego znaczenia, ale wiedziało kogo się wzywa tym prostym dwusylabowym słowem. To tylko cztery litery, a tak ważne… Tak pragnął, by ktoś szczerze powiedział do niego teraz…
- …Tata? – Obejrzał się. Ojciec Nie usłyszał wcześniej, że wszedł. Jego sylwetka, zatrzymana wpół kroku, z jedna ręką uniesioną by odwiesić skórzany płaszcz, wydawała się krucha jak porcelanowa lalka. Potęgowała to wrażenie blada buzia i długie rzęsy. Tak dawno go nie widział. Zmienił się, włosy jeszcze mu urosły od ich ostatniego spotkania. A oczy… takie same jak u Toma. Tego, którego teraz obejmował. Z tym, że teraz nagle zaszkliły mi się, tak jak oczy ojca. Jakbym sobie uświadomił, że rodziciel nie jest tu z obowiązku, tylko z czystej chęci, potrzeby, którą podyktowało serce. Że jego serce też dyktuje taką potrzebę.
- Bill… – uniósł się i usiadł z powrotem na krześle. Wlepił na chwilę oczy we własne buty. Potem wstał. Spojrzał błagalnie na postać stojącą wciąż przy wieszaku z wyciągniętą ręką. Wciąż był zapłakany. Teraz ciemna łza przetoczyła się także przezmoj policzek.
- Tatuś… – Wypuściłem trzymane w dłoni okrycie i prawie podbiegłem do ojca. Wpadłem mu w ramiona z impetem, ale byłem zbyt drobny, by przewrócić tego rosłego mężczyznę. Poczułem, jak go obejmuje. Już dawno nie zrobiło mi się tak ciepło. Uśmiechnąłem się bardzo delikatnie i wtuliłem policzek w jego ramię. Był od niego o ćwierć głowy wyższy, ale nie przejmowaliśmy się tym… Bo po co?
- Mój synek… Mój mały, niesforny skrzat… – Wyszeptał ojciec. Poczułem się tak, jakby rozstali się dawno temu i znowu odnaleźli. O losie, dlaczego dopiero teraz? Dlaczego oni się tak cieszą w obliczu tragedii jaką były przeżycia Toma i jego zdrowie? Odpowiedź jest prostsza niż mi się wydawało. Każdy ma w życiu jakiś cel…
- Widzisz, synu… Ja nie chciałem wtedy, na kolacji u ciotki Marii… Jestem z was bardzo dumny. Naprawdę. Bardzo. Poza tym… Jesteście jedynymi dowodami tego, że kiedykolwiek istniałem. Że moje życie też miało jakiś cel. Konkretnie: danie życia tobie i twojemu bratu… – Głos powoli zaczynał mu się załamywać. Tak bardzo był świadom wszystkich błędów które popełnił wcześniej, że aż go przytłaczały. Były ciężkie. Takie ciężkie, że nie sposób utrzymać wszystkie na jednych barkach skleconych naprędce z dumy, zbytniej powagi i bezsensownego uparcia. Spoiwem było tu tylko przekonanie o tym, że jest się najważniejszym. Spoiwo to działało jak miód na zaślepione serce. Barki te jednak właśnie zaczęły się sypać, gdyż na spoiwo spadł deszcz. Miód nie wygrał z deszczem i puścił elementy rusztowania. Prawdziwe ramiona ugięły się, opadły. Wielka, męska dłoń zacisnęła się na innej, rozluźnionej i bladej, a jednocześnie łudząco podobnej do ściskającej.
- Teraz wiem, że moja rola skończona. Że nie jestem wam już do niczego potrzebny, mogę sobie iść precz. Ale ja nie chcę! – Zapiszczał. Nie zdawał sobie sprawy, że ton jego głosu był tak samo rozpaczliwy i bezradny jak głos jego drugiego syna kilka dni temu. Jak wilczur. Silny, wyjący i na swój sposób piszczący. Na pewno jednak z dodatkową nutą strachu. Do tej pory ten człowiek czepiał się świadomości, że Oni go potrzebują. Oparcie to zostało mu jednak okrutnie wyszarpnięte. Przez niego samego.
- Wróćcie do mnie, moje skrzaty. Moje maluchy. Teraz już dorosłe, wiem, ale dajcie się jeszcze raz obdarzyć ojcowskim uczuciem. Tylko raz…! – Rusztowanie legło w gruzach. Rozpalone nerwami czoło oparło się o zimną, delikatnie unoszoną od czasu do czasu pierś. Jedną ręką przycisnął sobie synowską dłoń do serca, drugą gładził jego ramię. Łkał. Tak bardzo czuł się winny tego, co się stało. Był pewien, że to przez niego posypały się relacje w tej rodzinie. Już raz te relacje zepsuł i opuścił swoje dzieci. Czy on nigdy nie nauczy się niczego nawet na własnych błędach? Błagał w myślach, żeby teraz pacjent z sali 409 jakimś cudem obudził się i przemówił do niego. Zrównał z ziemią lub przebaczył, wściekł się lub ucieszył. Niech jednak coś do niego powie! Łzy toczyły się po policzkach. Przypomniał mu się moment, gdy maleńkie dzieci w łóżeczku z drewnianymi palikami gaworzyły wesoło i nagle jedno z nich niechcący powiedziało słowo. Prawdziwe słowo. Nie zdawało sobie sprawy z jego głębokiego znaczenia, ale wiedziało kogo się wzywa tym prostym dwusylabowym słowem. To tylko cztery litery, a tak ważne… Tak pragnął, by ktoś szczerze powiedział do niego teraz…
- …Tata? – Obejrzał się. Ojciec Nie usłyszał wcześniej, że wszedł. Jego sylwetka, zatrzymana wpół kroku, z jedna ręką uniesioną by odwiesić skórzany płaszcz, wydawała się krucha jak porcelanowa lalka. Potęgowała to wrażenie blada buzia i długie rzęsy. Tak dawno go nie widział. Zmienił się, włosy jeszcze mu urosły od ich ostatniego spotkania. A oczy… takie same jak u Toma. Tego, którego teraz obejmował. Z tym, że teraz nagle zaszkliły mi się, tak jak oczy ojca. Jakbym sobie uświadomił, że rodziciel nie jest tu z obowiązku, tylko z czystej chęci, potrzeby, którą podyktowało serce. Że jego serce też dyktuje taką potrzebę.
- Bill… – uniósł się i usiadł z powrotem na krześle. Wlepił na chwilę oczy we własne buty. Potem wstał. Spojrzał błagalnie na postać stojącą wciąż przy wieszaku z wyciągniętą ręką. Wciąż był zapłakany. Teraz ciemna łza przetoczyła się także przezmoj policzek.
- Tatuś… – Wypuściłem trzymane w dłoni okrycie i prawie podbiegłem do ojca. Wpadłem mu w ramiona z impetem, ale byłem zbyt drobny, by przewrócić tego rosłego mężczyznę. Poczułem, jak go obejmuje. Już dawno nie zrobiło mi się tak ciepło. Uśmiechnąłem się bardzo delikatnie i wtuliłem policzek w jego ramię. Był od niego o ćwierć głowy wyższy, ale nie przejmowaliśmy się tym… Bo po co?
- Mój synek… Mój mały, niesforny skrzat… – Wyszeptał ojciec. Poczułem się tak, jakby rozstali się dawno temu i znowu odnaleźli. O losie, dlaczego dopiero teraz? Dlaczego oni się tak cieszą w obliczu tragedii jaką były przeżycia Toma i jego zdrowie? Odpowiedź jest prostsza niż mi się wydawało. Każdy ma w życiu jakiś cel…
Tom:
– Tom, Bill, macie gościa! – Krzyknęła mama lekko podenerwowanym głosem. Zbiegliśmy po schodach i stanęliśmy jak wryci, by po chwili pobiec ku przybyszowi, wrzeszcząc zgodnie:
– TATA! – Już po chwili tonęliśmy w silnych, męskich ramionach, gadając bez przerwy. Bill mówił po prostu, bez ładu i składu, aby mówić głośniej ode mnie i zwrócić na siebie uwagę uśmiechniętego ojca. Ja układałem logiczne wypowiedzi o wydarzeniach, które pewnie niezbyt interesowały ojca, ale mimo to rodziciel słuchał. Byłem jego pupilkiem, choć mężczyzna sam się do tego przed sobą nie przyznawał. Ja jednak chętniej jeździłem z nim na przejażdżki motorowe niż brat, poza tym pomagałem naprawiać silnik i uwielbiałem rozkręcać wszystkie elektryczne urządzenia na części, podczas gdy ojciec zajmował się naprawą kół lub ulepszaniem mechanizmów motoru. Byłem najlepszym kompanem, nigdy nie narzekającym na zapach smaru, zawsze uśmiechniętym, głośnym i rozbrykanym. Jak on sam, gdy był dzieckiem… wiele po nim odziedziczyłem, zwłaszcza poczucie humoru i zdolność spania zawsze i wszędzie, o najdziwniejszych porach w najdziwniejszych miejscach…
– Przyjechałem, żeby zabrać was na małą wycieczkę. Motor jest wypucowany, nasmarowany i rozgrzany. Czeka na nas przed domem. Co wy na to?
– Koniecznie! – Roześmiałem się . Hura! Tak mi brakowało tych wypraw z ojcem po polnych drogach, wiatru przedzierającego się przez szpary w kasku. Czułem się wtedy jeszcze bardziej beztroski niż zwykle, jeśli tak się w ogóle dało… Spojrzałem na braciszka.
– Idę powiedzieć mamie! – Krzyknął blondynek, rozpromieniony jak małe słoneczko. Wpadł do kuchni, wyrzucił z siebie kilka gorączkowych słów, machając rękami, pobiegł do swojego pokoju i przybiegł z bluzą przewiązaną w pasie.
- Gotowy! – Zakrzyknął.
- No to jedziemy! – Rzucił tata.
– TATA! – Już po chwili tonęliśmy w silnych, męskich ramionach, gadając bez przerwy. Bill mówił po prostu, bez ładu i składu, aby mówić głośniej ode mnie i zwrócić na siebie uwagę uśmiechniętego ojca. Ja układałem logiczne wypowiedzi o wydarzeniach, które pewnie niezbyt interesowały ojca, ale mimo to rodziciel słuchał. Byłem jego pupilkiem, choć mężczyzna sam się do tego przed sobą nie przyznawał. Ja jednak chętniej jeździłem z nim na przejażdżki motorowe niż brat, poza tym pomagałem naprawiać silnik i uwielbiałem rozkręcać wszystkie elektryczne urządzenia na części, podczas gdy ojciec zajmował się naprawą kół lub ulepszaniem mechanizmów motoru. Byłem najlepszym kompanem, nigdy nie narzekającym na zapach smaru, zawsze uśmiechniętym, głośnym i rozbrykanym. Jak on sam, gdy był dzieckiem… wiele po nim odziedziczyłem, zwłaszcza poczucie humoru i zdolność spania zawsze i wszędzie, o najdziwniejszych porach w najdziwniejszych miejscach…
– Przyjechałem, żeby zabrać was na małą wycieczkę. Motor jest wypucowany, nasmarowany i rozgrzany. Czeka na nas przed domem. Co wy na to?
– Koniecznie! – Roześmiałem się . Hura! Tak mi brakowało tych wypraw z ojcem po polnych drogach, wiatru przedzierającego się przez szpary w kasku. Czułem się wtedy jeszcze bardziej beztroski niż zwykle, jeśli tak się w ogóle dało… Spojrzałem na braciszka.
– Idę powiedzieć mamie! – Krzyknął blondynek, rozpromieniony jak małe słoneczko. Wpadł do kuchni, wyrzucił z siebie kilka gorączkowych słów, machając rękami, pobiegł do swojego pokoju i przybiegł z bluzą przewiązaną w pasie.
- Gotowy! – Zakrzyknął.
- No to jedziemy! – Rzucił tata.
Pęd był jeszcze wspanialszy niż zwykle, zwłaszcza, że ja na dobrą sprawę nie czułem go przez kilka ładnych lat. Bill trzymał się mnie bardzo mocno, oplatając jego chudy brzuch cieniutkimi rączkami. W pewnym momencie zauważyłem, że ojciec coś mamrocze. Wsłuchałem się w słowa, ale wychwyciłem tylko kilka sylab:
- O…e…asz…bie…oje. – Nie mogłem tego poskładać, choć wydawało mi się, że tata wymawia jakieś znane zdania. Nagle zobaczyłem, ze skręcił w bardzo niebezpieczną drogę, usłaną wielkimi kamieniami. Ojciec nigdy z nami tędy nie jeździł, bo nawet doświadczony motocyklista mógłby tu sobie skręcić kark, a co dopiero amator, jakim był rodziciel.
- Tato, czemu tędy jedziemy?! – Krzyknąłem.
- Tędy szybciej dotrzemy z powrotem do domu! Zdejmijcie kaski, będzie wam łatwiej rozbić… Znaczy podziwiać te malownicze pola! – Usłyszałem w odpowiedzi. Jednak w głosie ojca pobrzmiewało jakieś dziwne zdecydowanie, desperacja i… strach. Znowu wrócił do klepania dziwnych sylab. Wertepy i koleiny zakłócały dźwięki, ale skupiłem się mocno i wsłuchałem w dźwięki, dzięki czemu udało mi się wyłapać kolejne sylaby:
- Oj…ryś…wnie…yjdź… – I nagle zobaczyłem ten kamień. Wielki głaz wypolerowany przez drobiny piasku i wiatr na kształt skoczni. Kilkanaście metrów za kamieniem rozsypane były na całej drodze podobne głazy, pełne ostrych brzegów i wystających krawędzi. Za ich skupiskiem była szeroka droga, przy której stał niedaleko ich dom. Gdyby ojciec wjechał na ten kamień nie przeżylibyśmy… I zrozumiałem. Przypomniałem sobie z rosnącym przerażeniem dawną kłótnię rodziców, gdy byli jeszcze małżeństwem… Tata krzyczał wtedy, że żaden inny mężczyzna nie zastąpi ojca jego synom. Że, jeśli to konieczne, to zabierze ich stąd na koniec miasta, kraju, kontynentu, albo i na tamten świat, jeśli będzie musiał. Teraz poskładałem sobie wszystkie sylaby dokładnie, w wyrazy i zrozumiałem, co mówił tata:
- Ojcze nasz, któryś jest w niebie, święć się Imię Twoje, przyjdź królestwo twoje… Przyjdź Królestwo Twoje… Przyjdź Królestwo Twoje… Królestwo…
- O…e…asz…bie…oje. – Nie mogłem tego poskładać, choć wydawało mi się, że tata wymawia jakieś znane zdania. Nagle zobaczyłem, ze skręcił w bardzo niebezpieczną drogę, usłaną wielkimi kamieniami. Ojciec nigdy z nami tędy nie jeździł, bo nawet doświadczony motocyklista mógłby tu sobie skręcić kark, a co dopiero amator, jakim był rodziciel.
- Tato, czemu tędy jedziemy?! – Krzyknąłem.
- Tędy szybciej dotrzemy z powrotem do domu! Zdejmijcie kaski, będzie wam łatwiej rozbić… Znaczy podziwiać te malownicze pola! – Usłyszałem w odpowiedzi. Jednak w głosie ojca pobrzmiewało jakieś dziwne zdecydowanie, desperacja i… strach. Znowu wrócił do klepania dziwnych sylab. Wertepy i koleiny zakłócały dźwięki, ale skupiłem się mocno i wsłuchałem w dźwięki, dzięki czemu udało mi się wyłapać kolejne sylaby:
- Oj…ryś…wnie…yjdź… – I nagle zobaczyłem ten kamień. Wielki głaz wypolerowany przez drobiny piasku i wiatr na kształt skoczni. Kilkanaście metrów za kamieniem rozsypane były na całej drodze podobne głazy, pełne ostrych brzegów i wystających krawędzi. Za ich skupiskiem była szeroka droga, przy której stał niedaleko ich dom. Gdyby ojciec wjechał na ten kamień nie przeżylibyśmy… I zrozumiałem. Przypomniałem sobie z rosnącym przerażeniem dawną kłótnię rodziców, gdy byli jeszcze małżeństwem… Tata krzyczał wtedy, że żaden inny mężczyzna nie zastąpi ojca jego synom. Że, jeśli to konieczne, to zabierze ich stąd na koniec miasta, kraju, kontynentu, albo i na tamten świat, jeśli będzie musiał. Teraz poskładałem sobie wszystkie sylaby dokładnie, w wyrazy i zrozumiałem, co mówił tata:
- Ojcze nasz, któryś jest w niebie, święć się Imię Twoje, przyjdź królestwo twoje… Przyjdź Królestwo Twoje… Przyjdź Królestwo Twoje… Królestwo…
Bill:
Uśmiechał się. Ramiona ojca były ciepłe i bezpieczne. Tak jak pewnego ciepłego, letniego dnia, w sześć lat po tym, jak rodzice się rozwiedli. Jörg już z nimi mieszkał od paru ładnych tygodni, i wtedy odwiedził ich tata. Przypomniałem sobie radość, jaka mnie wtedy rozpierała, biegłem do niego jak na skrzydłach. Potem i tak pobiegł do kuchni, do mamy, aby oznajmić, że tata chce zabrać mnie i Toma na przejażdżkę motorem. Pamiętałem, jak zapaliły się jej wtedy w oczach dziwne ogniki, teraz zorientowałby się pewnie, że była przeciwna temu pomysłowi ciałem i duszą, ale nie potrafiłem wtedy zinterpretować jej spojrzenia. Pamiętałem, co się stało wtedy podczas przejażdżki. Wezbrała we mnie nagle czysta złość. Czy ten facet nie ma za grosz honoru?
Ze wszystkich sił odepchnąłem od siebie ojca. Mężczyzna nic nierozumiejącymi oczami zlustrował jego twarz. Ciepło wyparowało z moich czekoladowych oczu w mgnieniu oka. Wściekłym gestem porcelanowa ręka wytarła ciemną łzę z porcelanowej twarzy, rozmazując ją przy okazji w szarą smużkę.
– Za mało. – Wycedziłem przez karminowe wargi. – Nie wybaczę ci ot tak… uderzyłeś mnie kilka miesięcy temu, bardzo mocno. Potem uderzyłeś Toma… A teraz przychodzisz, gdy leży tu bezbronny i nieprzytomny i śmiesz płakać przy jego łóżku? Nie możesz sobie pozwolić nawet na potrzymanie jego ręki. Z czystej uczciwości! Ale nie, ty wolisz zgrywać…
– Przepraszam, Bill, za wszystko. – Wpadł mu w słowo. – Cokolwiek masz mi do zarzucenia, na pewno jest prawdziwym oskarżeniem, więc błagam, wybacz mi! – Łzy znowu poczęły wzbierać w zmęczonych męskich oczach.
– Przepraszaj Toma. Przeproś mamę. Może oni ci wybaczą. Ale mi zwykłe „przepraszam” nie wystarczy. Musisz mi pokazać. Ale ty mi nigdy nie pokażesz ojcostwa. Ty po prostu nie umiesz być tatą! – Wrzasnąłem, odwróciłem się na pięcie i wypadłem z pokoju. Zbiegłem po schodach pełen furii, wściekły wpadłem do szpitalnej kawiarni i, rzuciwszy kobiecie w okienku dwa euro, warknąłem tylko:
- Kawę. Z mlekiem i cukrem. Reszta dla pani.
Ze wszystkich sił odepchnąłem od siebie ojca. Mężczyzna nic nierozumiejącymi oczami zlustrował jego twarz. Ciepło wyparowało z moich czekoladowych oczu w mgnieniu oka. Wściekłym gestem porcelanowa ręka wytarła ciemną łzę z porcelanowej twarzy, rozmazując ją przy okazji w szarą smużkę.
– Za mało. – Wycedziłem przez karminowe wargi. – Nie wybaczę ci ot tak… uderzyłeś mnie kilka miesięcy temu, bardzo mocno. Potem uderzyłeś Toma… A teraz przychodzisz, gdy leży tu bezbronny i nieprzytomny i śmiesz płakać przy jego łóżku? Nie możesz sobie pozwolić nawet na potrzymanie jego ręki. Z czystej uczciwości! Ale nie, ty wolisz zgrywać…
– Przepraszam, Bill, za wszystko. – Wpadł mu w słowo. – Cokolwiek masz mi do zarzucenia, na pewno jest prawdziwym oskarżeniem, więc błagam, wybacz mi! – Łzy znowu poczęły wzbierać w zmęczonych męskich oczach.
– Przepraszaj Toma. Przeproś mamę. Może oni ci wybaczą. Ale mi zwykłe „przepraszam” nie wystarczy. Musisz mi pokazać. Ale ty mi nigdy nie pokażesz ojcostwa. Ty po prostu nie umiesz być tatą! – Wrzasnąłem, odwróciłem się na pięcie i wypadłem z pokoju. Zbiegłem po schodach pełen furii, wściekły wpadłem do szpitalnej kawiarni i, rzuciwszy kobiecie w okienku dwa euro, warknąłem tylko:
- Kawę. Z mlekiem i cukrem. Reszta dla pani.
Zaczekałem przy stoliku pół godziny. W małym okienku zobaczyłem charakterystyczne szybkie kroki i mężczyznę wsiadającego do auta. „Jakby nie mógł szybciej” syknąłem w myślach, zły. Dopiłem ostatni łyk obrzydliwej, rozwodnionej brązowej cieczy i wstałem. Wszedłem spokojnie po schodach i udałem się z powrotem do sali 409. Tom leżał, jak leżał wcześniej. Usiadłek przy nim na łóżku i jak zwykle położyłem się przy nim. Reszta wizyty potoczyła się tak, jak każda inna. Układałem mu dredy w aureolę wokół głowy, rozburzałem je i przekładałem w inny wzór. Obserwowałem ruchy jego oczu pod powiekami. Trzymałem chwilę za rękę. Poprawiałem poduszki.
- Nic, Tom, prawda? Zupełnie nic się nie zmieniło. Ani od wczoraj, ani od tygodnia… – Westchnąłem i zdjąłem płaszcz z wieszaka. Ubrawszy się podszedłem jeszcze do łóżka.
- Walcz, braciszku. Walcz o przytomność. Dla nas obu.
- Nic, Tom, prawda? Zupełnie nic się nie zmieniło. Ani od wczoraj, ani od tygodnia… – Westchnąłem i zdjąłem płaszcz z wieszaka. Ubrawszy się podszedłem jeszcze do łóżka.
- Walcz, braciszku. Walcz o przytomność. Dla nas obu.
Tom:
– Bill, włóż kask z powrotem. – Rzuciłem do brata. Posłuchał. Jemu też coś tutaj nie pasowało, ale nie rozumiał co się dzieje. Ja schroniłem głowę w kasku.
- Tato, kamień. – Nie odpowiedział od razu.
- Widzę.
- Rozbijemy się…
- Tak. – Tutaj słychać było nutę ulgi.
- Nie przeżyjemy. – Przerażenie zamieniło się w zimne dreszcze.
- Nie. – Dreszcze zmieniły się w panikę.
- Tato, a co z mamą? – Nie otrzymałem odpowiedzi, bo w tym momencie koła pojazdu zderzyły się z głazem i poszybowali wysoko nad drogą. Wszystko działo się w zwolnionym tempie. Przelecieliśmy na stertą głazów. Ostatni z nich musnęły boczne części opon tylnego koła, przez co motor przechylił się nieznacznie. Wyrżnęliśmy w drogę z taką siłą, że zamroczyło mnie na moment. Przywaliłem głową w ziemię, bo wylądowaliśmy na prawym boku. Przejechaliśmy kilka metrów. Poczułem pieczenie na prawym udzie. „Skóra mi się zdziera od asfaltu” przeleciało mi przez głowę. Zaczęliśmy zwalniać. Kilka odłamków blach oderwało się od maszyny. Słyszałem, jak zarysowały powierzchnię jego kasku. W końcu się zatrzymaliśmy. Dokładnie przed ich domem. Puściłem ojca i rozejrzałem się, półprzytomny. Było zupełnie pusto i cicho, a przed chwilą mało nie straciłem życia. Pomacałem lekko swoje ciało, by upewnić się że nic mi się nie stało. Prawa nogawka spodni była mokra. Spojrzałem na nią. Materiał rozdarł się w jednym miejscu ukazując jego nogę, czerwoną, brudną i poszarpaną. Nie czułem jednak bólu.
- Bill? Jesteś tam? Nic ci się nie stało? Bill? – Nic nie usłyszałem. Zrzuciłem z głowy kask. Wyczołgałem się spod metalu, na ile mógłem i odwróciłem do Billa. Zdjąłem mu kask. Widziałem przerażone oczy, ale brak reakcji. „On jest w szoku. Może to i lepiej…” pomyślałem. Uwolniłem się zupełnie spod ciężaru i wyciągnąłem bezwładnego brata. Musiałem lekko szarpnąć, gdy stopa zaklinowała mu się między siedzeniem a ziemią i wtedy mały wrzasnął rozdzierająco. „Noga. Ma złamaną nogę.” Zobaczyłem, że biegną ku nim Jörg i mama. Ojciec był przytomny i wściekły, a my półleżelismy na asfalcie. Chorzy ze strachu, ale żywi. Ojczym wziął zemdlonego już Billa na ręce i zaniósł do samochodu. Pewnie chcieli jechać na pogotowie. Mnie mama też zaniosła. Przez tylną szybę auta zobaczył jeszcze, jak Jörg wraca, podnosi ojca za ubranie, bierze zamach i… ŁUP! Aż mężczyzna upadł z powrotem na asfalt. Nie współczułem mu jednak ani trochę. Bill obudził się z letargu i spojrzał na mnie, po czym wybuchnął płaczem. Nic nie powiedziałem. Przytuliłem go tylko, wciąż zszokowany i przerażony, ale bezpieczny
- Tato, kamień. – Nie odpowiedział od razu.
- Widzę.
- Rozbijemy się…
- Tak. – Tutaj słychać było nutę ulgi.
- Nie przeżyjemy. – Przerażenie zamieniło się w zimne dreszcze.
- Nie. – Dreszcze zmieniły się w panikę.
- Tato, a co z mamą? – Nie otrzymałem odpowiedzi, bo w tym momencie koła pojazdu zderzyły się z głazem i poszybowali wysoko nad drogą. Wszystko działo się w zwolnionym tempie. Przelecieliśmy na stertą głazów. Ostatni z nich musnęły boczne części opon tylnego koła, przez co motor przechylił się nieznacznie. Wyrżnęliśmy w drogę z taką siłą, że zamroczyło mnie na moment. Przywaliłem głową w ziemię, bo wylądowaliśmy na prawym boku. Przejechaliśmy kilka metrów. Poczułem pieczenie na prawym udzie. „Skóra mi się zdziera od asfaltu” przeleciało mi przez głowę. Zaczęliśmy zwalniać. Kilka odłamków blach oderwało się od maszyny. Słyszałem, jak zarysowały powierzchnię jego kasku. W końcu się zatrzymaliśmy. Dokładnie przed ich domem. Puściłem ojca i rozejrzałem się, półprzytomny. Było zupełnie pusto i cicho, a przed chwilą mało nie straciłem życia. Pomacałem lekko swoje ciało, by upewnić się że nic mi się nie stało. Prawa nogawka spodni była mokra. Spojrzałem na nią. Materiał rozdarł się w jednym miejscu ukazując jego nogę, czerwoną, brudną i poszarpaną. Nie czułem jednak bólu.
- Bill? Jesteś tam? Nic ci się nie stało? Bill? – Nic nie usłyszałem. Zrzuciłem z głowy kask. Wyczołgałem się spod metalu, na ile mógłem i odwróciłem do Billa. Zdjąłem mu kask. Widziałem przerażone oczy, ale brak reakcji. „On jest w szoku. Może to i lepiej…” pomyślałem. Uwolniłem się zupełnie spod ciężaru i wyciągnąłem bezwładnego brata. Musiałem lekko szarpnąć, gdy stopa zaklinowała mu się między siedzeniem a ziemią i wtedy mały wrzasnął rozdzierająco. „Noga. Ma złamaną nogę.” Zobaczyłem, że biegną ku nim Jörg i mama. Ojciec był przytomny i wściekły, a my półleżelismy na asfalcie. Chorzy ze strachu, ale żywi. Ojczym wziął zemdlonego już Billa na ręce i zaniósł do samochodu. Pewnie chcieli jechać na pogotowie. Mnie mama też zaniosła. Przez tylną szybę auta zobaczył jeszcze, jak Jörg wraca, podnosi ojca za ubranie, bierze zamach i… ŁUP! Aż mężczyzna upadł z powrotem na asfalt. Nie współczułem mu jednak ani trochę. Bill obudził się z letargu i spojrzał na mnie, po czym wybuchnął płaczem. Nic nie powiedziałem. Przytuliłem go tylko, wciąż zszokowany i przerażony, ale bezpieczny
Olivia:
Szukaliśmy, każdy w innym sklepie. Wydawało się to już bez sensu. Postanowiliśmy chwilę odpocząć.
-To chyba na nic- powiedział zmęczony Ed. Nathalie przytaknęła.
-Pomysł jest fajny, ale przeciez no.. chyba nie da rady- powiedziała.
-Jesteśmy debilami. Nie lepiej było zapytać o nią kasjerek? Skoro coś kupowała to one prędzej ją pamiętają.- powiedziała Maggie, uśmiechając się.
Wróciliśmy do poszukiwań.
Tom:
- Tom, w porządku? – Mama i Gordon wsunęli się powoli do gabinetu, w którym pielęgniarka opatrywała piekące, moje rozpalone udo . Nie syczałem, nie wierciłem się, nie płakałem, jak większość dzieci w moim wieku. Po prostu czekałem, aż ta durna maść się wchłonie, będzie można obandażować ranę i iść stąd w cholerę, a potem do domu, do łóżka. Miałem zaciśniętą szczękę, ale bardziej z irytacji, niż z bólu. Na fotelu obok druga pielęgniarka nastawiała nogę Billa. Znowu zemdlał, więc nie trzeba było go znieczulać. Mama usiadła przy nim i pogłaskała jasne, rozczochrane włoski. Zacisnąłem ręce na oparciu krzesła i wciągnąłem powietrze przez zęby. Kolejna fala piekącego bólu. Pielęgniarka nakładała drugą warstwę maści. Szlag. Gordon położył mi rękę na ramieniu. O, nie, wszystko, tylko nie czułe gesty! Strząsnąłem męską dłoń i dalej zaciskałem palce. Na czoło wystąpiła mi skrząca warstewka potu. Piekło. Piekło jak jasna cholera. Chciało mi się przeklinać na cały głos, wydzierać się na wszystkich, miotać, bić, gryźć, rwać!… Ale siedziałem twardo na zadku. Muszę wytrwać. Wtem pulchna siostra zaczęła poklepywać Billa po twarzy łopatowatą dłonią.
- Obudź się, maleńki…! Już po wszystkim…! Otwórz oczy! – Akurat. Choćby klepała go po policzkach do Sądu Ostatecznego nie obudziłaby go z omdlenia. Ze snu, możliwe, ale na pewno nie z omdlenia.
- Pani pozwoli, że ja to zrobię. – Zsunąłem się z krzesła i pokuśtykałem do fotela brata. Gdy wstałem, luźne bokserki nieco zsunęły się na ranę. Pieczenie zamieniło się w palenie. „Kurwa!” – wrzasnąłem w myślach. Na jawie jednak tylko ponownie syknąłem. Stanąłem przy bracie zdenerwowany i może z nerwów, a może z bólu, zamiast tylko podnieść głos, wrzasnąłem na całe gardło:
- Bill! Podnoś zadek! Siódma rano, spóźnisz się! – Zawołanie tego typu, kończące się na „spóźnisz się” zawsze działało na trasie. Teraz prawdopodobnie by nie zadziałało, gdyby nie głośny, zirytowany tembr głosu. Grunt, że chłopiec jednak otworzył oczy i spojrzał na mnie nieprzytomnie.
- Do szkoły? – szepnął pozbawionym emocji głosikiem.
- Nie, malutki – uśmiechnąłem się – do domu.
Czułem, że śnię, a jednocześnie miałem niejasne wrażenie, że dopiero teraz naprawdę się obudziłem. Chciałem poruszyć ręką albo chociaż otworzyć oczy, ale nie udało mi się. Leżałem jak kłoda, bezbronny i bezwolny. Zaczynałem wpadać w panikę, byłem ciężki, obolały, powietrze, którym oddychałem wdzierało się w płuca jak papier ścierny i nie chciało wpaść do nich w takiej ilości, żeby zaspokoić w pełni głód tlenu. Usłyszałem z pewnej odległości delikatny łoskot zamykanych drzwi. Ciche kroki, które zbliżyły się do mojego posłania. Ktoś opadł z cichym stękiem obok ręki. Wszędzie poznałbym ten odgłos. Tylko jedna, chuda, nienormalnie ubierająca się osoba wydawała takie dźwięki przy siadaniu, gdy było jej bardzo źle. Chciałem zawołać brata, ale cóż z tego, jeśli nie mogłem nawet przesunąć gałek ocznych? Fakt, odrobinę drżały, ale to nie zależało ode mnie. Poczułem nagle, że postać wyciągnęła się przy mnie na kołdrze. Delikatna dłoń zaczęła bawić się dredami, przekładać je, poprawiać… Pogłaskała mnie chwilę po głowie. Potem spoczęła w jego dłoni, a druga ręka objęła ostrożnie ramiona. A potem usłyszał słowa:
- Nic, Tom, prawda? Zupełnie nic się nie zmieniło… Ani od wczoraj, ani od tygodnia… – Tak, to na pewno był Bill. Wstał z łóżka, poprawił mi poduszki i odszedł kawałek. Zaskrzypiała skóra zdejmowanego z wieszaka płaszcza. Szum ocierających się o siebie tkanin, gdy Czarny zarzucał go na siebie.
- Walcz, braciszku. Walcz o przytomność. Dla nas obu. – Kolejne pogłaskanie po głowie. A potem wyszedł…
_______________________________________________To tyle tego rozdziału bo nie chce żebyście czytali go w nieskończoność. Może ejst strasznie długi, ale w niektorych momentach to ja sama czytając go od początku płakałam :')
Zresztą...
Jak sądzicie?
1.Tom obudzi się w następnym rozdziale?
2.Czy kasjerki ze sklepu naprowadzą Olivie i resztę przyjaciół na trop Mariki?
Pozdrawiam Natke XD
Subskrybuj:
Posty (Atom)